Archiwum Polityki

Dynamit za murem

Corocznie 50 tys. ludzi opuszcza zakłady karne z symboliczną tylko zapomogą w kieszeni (300 zł), często bez dachu nad głową i perspektywy zatrudnienia. Pracy brak także dla siedzących w więzieniach.

Obowiązująca od stycznia 1998 r. specjalna ustawa o zatrudnieniu osób pozbawionych wolności okazała się niewypałem, mimo że nie szczędziła pracodawcom ulg podatkowych i w dziedzinie ubezpieczeń społecznych. Nawet ci, którzy znaleźli się w zakładzie karnym tylko dlatego, że nie łożyli na rodzinę, pracują w trzydziestu przypadkach na sto.

Całą jaskrawość sytuacji wyraża statystyka. Na koniec sierpnia br. pracowało blisko 24 tys. więźniów, z tego 14 tys. bez wynagrodzenia przy zakładowych pracach porządkowych, reszta z minimalnym wynagrodzeniem ustawowym (760 zł). Jednakże tylko 500 z nich zatrudniały przedsiębiorstwa poza więzieniem. Pozostali obsługiwali jednostki gospodarcze przywięzienne (szwalnie, pralnie, drukarnie, stolarnie, piekarnie). Głośny przypadek w Kamieniu Pomorskim, w którym niewielka grupka skazanych pracuje bezpłatnie na rzecz miejscowych samorządów, należy też do rzadkości.

Raport zarządu więziennictwa z br. ubolewa, że „w znikomym stopniu (437 osób) korzysta się z możliwości zatrudnienia skazanych na rzecz samorządu terytorialnego”, a jednocześnie ulice niezmiennie pozostają od lat brudne. Z innymi przypadkami bezpłatnej pracy też nie jest najlepiej. Na przykład w roku minionym podjęło zatrudnienie na rzecz instytucji charytatywnych (szpitale, domy opieki) 96 więźniów.

Dlaczego znalezienie nawet bezpłatnej pracy dla skazanych napotyka nieprzezwyciężone trudności? Konieczność przeszkolenia, wydania odzieży roboczej, ubezpieczenia od wypadków przy pracy, nacisk masy bezrobotnych w miejscowych urzędach pracy, na koniec przekonanie, że z kryminalistami będą tylko same kłopoty, a przyzwoici ludzie czekają jak na zmiłowanie na każde zatrudnienie – wszystko to buduje trudne do pokonania bariery.

Polityka 49.2001 (2327) z dnia 08.12.2001; kraj; s. 31
Reklama