Archiwum Polityki

„Fanfary, salwy i upstrzona maciejówka”

Widoczne gołym okiem gołębie ekskrementy na czapce Marszałka Józefa Piłsudskiego mógł dostrzec każdy, kto oglądał telewizyjną transmisję z uroczystości w dniu 11 listopada br. w Warszawie. Upstrzony guanem kaszkiet Naczelnika Państwa stanowił przykry dysonans do kwiecia, którym obsypano pomnik, narodowych sztandarów, prężącej się warty honorowej i rzesz odświętnie wyorderowanych kombatantów salutujących Marszałkowi.

Zaniedbanie nie tyle żenujące, co wręcz karygodne. Znany z dosadnych powiedzeń towarzysz Ziuk winnych takiego zaniedbania potraktowałby zapewne słowem grubym, jeżeli nie obelżywym. Poza tym Marszałek nigdy nie pozwoliłby sobie założyć powalanego uniformu.

Gołębie paskudzące na czapkę Komendanta, podobnie jak Haszkowe muchy regularnie obsrywające portret Najjaśniejszego Pana, to istoty niemyślące. Człowiek zaś jest zwierzęciem myślącym o dużym poczuciu integralności stada. Lubimy legendy, a legendę Marszałka w szczególności. Kochamy się w słowach pięknych, wzniosłych, przesyconych krwią. Czcimy pomniki, cmentarze, prochy, pamięć poległych bohaterów. Często też pod tymi pomnikami toczymy zajadłe „patriotyczne” boje. Są to pojedynki złośliwości z cynizmem, czyli wyższe formy inteligencji. Durność ubiegających się o pierwszeństwo złożenia wieńców graniczy z chamstwem tych, którzy im przeszkadzają. Tylko jakoś nikt nie zauważa obsranej maciejówki na głowie idola.

Naród nawykły wielbić Naczelnika i uważający go za godnego szacunku powinien bardziej szanować jego wizerunek w spiżu i brązie wykuty.

Wiesław Wielopolski, Olsztyn

Polityka 49.2001 (2327) z dnia 08.12.2001; Listy; s. 90
Reklama