Wywiad skarbowy jest tajną służbą, której funkcjonariusze mają broń, mogą też inwigilować i podsłuchiwać podatników, którzy oszukują Skarb Państwa.
Andrzej Parafianowicz, jego obecny szef, mocno się więc zdziwił, gdy dowiedział się, że podlegli mu oficerowie w czasach rządów PiS, LPR i Samoobrony kupili sporą partię kurtek z napisem „wywiad skarbowy” na plecach. W tych kurtkach biegali po bazarach, ścigając nielegalnych handlarzy, i w telewizji widać było, jak bardzo się starają. Niekompetencji inspektorów trudno się dziwić, bo za poprzedniego rządu dziennie zwalniano ze skarbówki po cztery osoby, w sumie pozbyto się 1600 wykwalifikowanych pracowników, czyli aż jednej trzeciej ogółu. Ci, którzy zdecydowali się odwołać do Sądu Pracy, wygrywają procesy, gdyż oficjalnym powodem pozbycia się ich był jedynie fakt długoletniego zatrudnienia w aparacie skarbowym. Na miejsce starych powoływano ludzi, do których nowy rząd miał zaufanie. Prawo przewiduje, że stanowiska kierownicze w skarbówce powinny być obsadzane w drodze konkursów, więc obchodzono przepisy, czyniąc nowych pełniącymi obowiązki. Główny inspektor kontroli skarbowej nie zamierza ich wyrzucać, będą jednak musieli przystąpić do konkursu i go wygrać.
Kiedy Parafianowicz objął kierowanie wywiadem skarbowym, zaczął szukać 10 mld zł, które PiS obiecywał odzyskać likwidując mafię paliwową. Zamiast jednak pieniędzy, zastał pusty fotel krajowego koordynatora do spraw przestępczości paliwowej w Ministerstwie Finansów. Poprzedniego wyrzucono, a nowego PiS nie powołał. Zamiast ścigać mafię paliwową, inspektorzy skarbówki zajęli się oświadczeniami majątkowymi burmistrzów, radnych i wójtów z konkurencyjnych partii. Dwuletni urobek nie okazał się imponujący. Do prokuratur kierowano np. sprawy osób, które nie wykazały w oświadczeniu jakiejś umowy, ale dochód i podatek od niego wpisały do PIT, wobec budżetu były więc jak najbardziej w porządku.