Archiwum Polityki

Nóżki z ryby

Niedawno młody człowiek powiedział mi, że ja to miałem szczęście, bo zdążyłem jeszcze pożyć w PRL. Rzeczywiście, zdążyłem i na szczęście wiem, co to było. Na otwarcie wystawy „Szare w kolorze 1956–1970” przybyli starsi, którzy już wówczas – w latach 60. – wcale nie byli młodzi, przybyli ówcześni młodzi, a także ich dzieci i wnuki. Było dość wesoło, mimo że Anda Rottenberg, kurator wystawy, przecinając wstęgę mówiła coś o cenzurze i o specyficznym, politycznym klimacie epoki.

Było wesoło, bo odtworzone – „jak żywe” – takie pomniki i relikty dekady jak sala kinowa, Międzynarodowy Klub Prasy i Książki, pokój inteligenta bądź projektanta architektonicznego, dalej bar mleczny (a w zestawie: pierogi ruskie ze skwarkami po 4 zł i nóżki z ryby, na ścianie zaś napis: „kultura obowiązuje również po spożyciu posiłku”), a także piwnica studencko-artystowska bawiły towarzystwo na różne sposoby. Tych starszych na zasadzie „a pamiętasz”, tych młodszych na zasadzie „o mój Boże”. Muzyka w tle, żywy eksponat, czyli mężczyzna z plakietką na piersi „Model rozwojowy” oraz roznoszone pączki współtworzyły klimat oswojonej egzotyki. Setki zdjęć budynków, pochodów i manifestacji, ludzi na ulicy i w mieszkaniach ten nastrój tylko wzmacniały. Przecież to wszystko istniało i działo się czterdzieści lat temu, stare strachy minęły, a konteksty straciły swój sens; już ważny tylko dla historyków. Tak jesteśmy daleko od tych czasów i ich realiów, że wydawać się mogą one bezpieczną krainą do podróży i dla wspomnień.

Było to tym łatwiejsze, że wystawa nie wchodziła wprost w politykę, której złowroga obecność dawała o sobie znać tylko w sposób pośredni. W Zachęcie inaczej być nie mogło, choć można sobie wyobrazić jakiś gabinet figur woskowych, z postaciami Gomułki (z taśmy mógłby iść fragment z któregoś ze sławnych przemówień I sekretarza), Moczara i Cyrankiewicza w pierwszym rzędzie. Byłoby zresztą kim tę salę zapełnić.

Koncepcję wystawy zaprezentowano w następujący sposób: „Zdecydowaliśmy się przybliżyć widzom okruchy tamtych lat korzystając z wiedzy i pamięci tych, którzy w szarzyznę codzienności wprowadzali odrobinę barwy”. Tej szarzyzny na oko jest najwięcej, barwy jakoś trudniej dostrzec, choć można je wyrozumować.

Polityka 31.2000 (2256) z dnia 29.07.2000; Kultura; s. 46
Reklama