Jednostki antytalibskie w swojej błyskawicznej ofensywie posłużyły się sprzętem bojowym i mundurami dostarczonymi prosto z magazynów rosyjskich, za które zapłacili Amerykanie i Brytyjczycy (według oficjalnych danych ponad 45 mln dol., choć nie brakuje danych świadczących o tym, że prawdziwa suma może sięgać kilkuset milionów). W nowe rosyjskie czołgi i bojowe wozy piechoty uzbrojono m.in. wspomnianą brygadę Zarbah. Jej wyposażenie pokazano mediom 3 listopada na przedpolach Kabulu. Do tego wszystkiego dorzucić należy informację o kupnie kilku rosyjskich śmigłowców Mi-8/Mi-17 przez Stany Zjednoczone. Mówi się, że dla uniknięcia komplikacji międzynarodowych zastosowano sprawdzony schemat: pieniądze podatników krajów NATO powędrowały na Wschód. Moskwa zaś oczyściła swoje magazyny z uzbrojenia, które za kilka lat i tak należałoby złomować.
Według zachodnich ekspertów Waszyngton i Londyn już we wrześniu postanowiły wesprzeć technicznie oddziały Sojuszu Północnego sprzętem, do jakiego te od lat były przyzwyczajone, czyli bronią produkcji sowieckiej i rosyjskiej. Szukano czołgów T-55 i T-62 oraz bojowych wozów piechoty BMP-1 i 2. Z dwóch powodów. Po pierwsze – w armiach koalicji antytalibskiej nie brakowało ludzi, którzy zdobyli doświadczenie w walkach tego rodzaju orężem. Po drugie – wydawało się, że w zmaganiach o kluczowe wówczas lotnisko w Mazar-i-Szarif na pustynnych równinach północnego Afganistanu, a nie w górach, najbardziej przydatne będą czołgi oraz pojazdy opancerzone. Poszukiwano także śmigłowców transportowych Mi-8/Mi-17 – nieodzownych dla zapewnienia Sojuszowi logistycznej mobilności. Szukano broni maszynowej, granatników i moździerzy konstrukcji wschodniej.