Uderzyła mnie kiedyś pewna obejrzana w telewizji scena. Obradujący Sejm. Na salę wkracza delegacja parlamentu szwedzkiego. Całkiem spora delegacja, kilkadziesiąt osób. Patrzę więc na naszą usadzoną w rzędach prawicę, centrum, lewicę. Patrzę na Szwedów. Trudno nie dostrzec różnicy. Szwedzi to ludzie. Tacy sami, jakich widzimy codziennie wokół nas na ulicach, w sklepach, w domu. Ludzie, czyli kobiety i mężczyźni mniej więcej w równych proporcjach. I to wydaje się normalne, bo przecież ludzkość składa się z mężczyzn i kobiet, z lekką przewagą tych ostatnich. Na tym tle polski parlament, zdominowany przez mężczyzn, w telewizji może nawet bardziej niż w rzeczywistości, bo to na ich twarzach zatrzymuje się zazwyczaj kamera, niespodziewanie wydał mi się czymś egzotycznym i dziwacznym. I to ma być reprezentacja społeczeństwa?
Takie to właśnie zdziwienie jest przedmiotem pouczającej feministycznej książki Agnieszki Graff „Świat bez kobiet”. Jej autorka jest młodą, wykształconą na amerykańskich uniwersytetach, inteligentną kobietą. Nie kryje się za trudnym językiem czy bezosobowym stylem. Pisze właściwie cały czas o sobie, a więc o kobiecie, która lubi malować paznokcie, ogląda telewizyjne seriale, ma jakieś życie prywatne, a jednocześnie interesuje się polityką, ideami, problemami społecznymi. Całym światem. Polska rzeczywistość oburza ją. Ale nie tylko. Równie często nie potrafi powstrzymać się i po prostu parska śmiechem na widok tych wszystkich pań i panów zastygłych w anachronicznych pozach. W ostatnim zdaniu swojej książki namawia nas jednak, abyśmy kiedyś zbiorowo stracili poczucie humoru i potraktowali kwestię równości kobiet z powagą.
Gdzie jest lepsza połowa?
Jak to świat bez kobiet? – spyta ktoś. Przecież zostało powiedziane, że stanowią połowę ludzkości, a szarmancki Polak doda zaraz, że lepszą połowę.