Archiwum Polityki

Warstwy pod łupiną

(Fragmenty nowej powieści „Obierając cebulę” w tłumaczeniu Adama Krzemińskiego)

Moje dzieciństwo zakończyło się na małym terenie, gdy tam, gdzie dorastałem, w różnych miejscach naraz wybuchła wojna. Gdy się zaczęła, trudno jej było nie usłyszeć: salw burtowych pancernika, przelotu bombowców nurkujących nad przedmieściem portowym ku polskiej placówce Westerplatte po drugiej stronie Nowego Portu, ponadto w oddali strzałów z dwóch samochodów opancerzonych, wymierzonych w Pocztę Polską na gdańskim Starym Mieście, zaś tuż obok – komunikatów z naszego „odbiornika dla ludu” stojącego w stołowym na etażerce. W parterowym mieszkaniu trzypiętrowej kamienicy przy Labesweg we Wrzeszczu spiżowym głosem powiadomiono, że skończyły się lata mojego dzieciństwa.

Nawet godzina nie daje się zapomnieć. Od tego momentu na lotnisku Wolnego Miasta, tuż koło fabryki czekolady Baltic, panował nie tylko cywilny ruch. Patrząc z okienka na dachu czynszówki można było widzieć czarny dym, który po kolejnych atakach odradzał się przy lekkim wietrze z północnego zachodu.

Dlaczego w ogóle miałbym wspominać dzieciństwo i jego koniec opatrzony tak nieodwracalną datą, skoro wszystko, co mi się wydarzyło od wyrżnięcia się pierwszych, a potem drugich zębów, wraz lekturą szkolną, grą szklanymi kulkami, podrapanymi kolanami, najwcześniejszymi tajemnicami spowiedzi i późniejszych udręk wiary, od dawna jest zapisane na kartkach i przyklejone do osoby, która – ledwo została stworzona na papierze – nie chciała więcej rosnąć, rozbijała głosem szkło w każdej postaci, miała w ręku dwie drewniane pałeczki i dzięki swemu blaszanemu bębenkowi zdobyła sobie nazwisko, które jest zawarte między obiema okładkami i w nie wiadomo ilu językach chce być nieśmiertelne?

Dlatego, że to i owo trzeba dodać. A także ten powód niech zostanie wreszcie wymieniony.

Polityka 34.2006 (2568) z dnia 26.08.2006; Temat tygodnia; s. 22
Reklama