Adres na łódzkim osiedlu taksówkarz ma zaznaczony flamastrem na podręcznej mapie. Wieczorami, gdy dziewczyna staje przy rurce w dużym pokoju bez zasłon, w oknach naprzeciw, oknach tych wszystkich szarych ludzi, którzy ubierają się w ciuchy z lumpeksu, gasną światła.
Te okna są dla dziewczyny pierwszym testem. Dziewczyna z ogłoszenia rozbiera się i tańczy. Z zimną rurką ustawioną w środku pokoju można robić magiczne rzeczy, owinąć się, polizać... Czarek Mończyk siada na łóżku przykrytym owczą wełną i patrzy, raz na nią, raz na okna. Im bardziej luźny klimat w rodzinie dziewczyny, tym krócej trwa zażenowanie.
Gdy trzy lata temu w TVP puszczono telenowelę dokumentalną „Ballada o lekkim zabarwieniu erotycznym”, facet w krótkich spodenkach mówił do dziewczyn z polskich wiosek zabitych dechą językiem gazetowej magii – modeling, wernisaż, stylizacja. Oglądalność przebiła nawet Małysza.
Andrzej Fidyk, redaktor „Ballady o lekkim zabarwieniu erotycznym” autorstwa Ireny i Jerzego Morawskich, mówi: – To nie był serial o Mończyku. To był film o społecznym podłożu tego, że te dziewczyny z prowincji muszą się brać za tak prymitywną robotę. O tym, dlaczego muszą.
2004 r.: sprawa Mończyka trafia do V Komisariatu Policji w Łodzi. Zapisano: pozbawienie wolności pewnej pani. Umorzona. Na wniosek pani.
2006 r.: po telefonie z pogotowia o gołej dziewczynie, z której bucha krew, Mończyka i szwagra wywleka z mieszkania brygada antyterrorystyczna. Obaj zwolnieni. Na wniosek dziewczyny.
Trudno nawet zliczyć w komisariatach ilość wezwań do mieszkania w łódzkim bloku. Ale nigdy nie przekroczono granicy. Erotoman to nie morderca.
Serial zszedł z ekranu, bo zagotowało się kilku ekspertów od moralności, odbyło się kilka spraw w prokuraturach.