Eksperci twierdzą, że takiej dziury nie da się załatać tradycyjnymi sposobami. Być może konieczne będzie zamrożenie na 2 lata rent i emerytur oraz płac w sferze budżetowej. Rozważa to także minister Bauc. Niewykluczone, że trzeba przywrócić pierwotny poziom stawek na ubezpieczenie zdrowotne. Mówi się o podwyższeniu podatków pośrednich, a także wprowadzeniu nowych, jak choćby opodatkowanie odsetek od lokat bankowych i podnoszenie opłat administracyjnych czy przywrócenie podatku importowego. Prawie na pewno nowy rząd i parlament będzie zmuszony do zawieszenia wielu uchwalonych już ustaw, które zwiększają wydatki o 10–15 mld zł, w tym o dodatkach rolnych (500 mln zł), zasiłkach wychowawczych (2,1 mld zł), o przeznaczaniu gruntów rolnych do zalesiania (ponad 5 mld zł), nabywaniu mieszkań zakładowych (1,5–3 mld zł).
Z punktu widzenia kalendarza politycznego zarys projektu budżetu min. Bauca nie mógł zjawić się w gorszym momencie. Trwa kampania wyborcza, w której – tradycyjnie – wszystkie siły polityczne licytują się obietnicami kolejnych wydatków. Już teraz wiadomo, że większość tych deklaracji to zwykłe oszustwo lub nierealne mrzonki. Ale politycy nie mogą iść do wyborów z obietnicą zaciskania pasa, będą więc zapewne negować katastroficzne dane i odsuwać w powyborczą przyszłość rozmowy o budżetowych realiach. W paskudnej sytuacji znalazł się gotów już do przejęcia władzy Sojusz Lewicy Demokratycznej. To na nową ekipę spadnie bowiem przeprowadzenie bolesnej – i społecznie, i politycznie – operacji równoważenia budżetu i to przy agresywnej (jak można wnosić) postawie uwolnionego od władzy związku zawodowego Solidarność.
Kryzys finansów publicznych jest jednak paradoksalnie szansą, aby po raz pierwszy od wielu lat zadać sobie pytanie, na co naprawdę powinny iść pieniądze podatników.