Uwagę przyciągają zwłaszcza duże przesunięcia we frakcji związkowej SLD. Lider OPZZ Maciej Manicki w ogóle nie kandyduje. Tylko jeden związkowiec Wacław Martyniuk otwiera okręgową listę Sojuszu (w Gliwicach). Z 44 dotychczasowych posłów OPZZ na miejscach dających rzeczywistą szansę wejścia do Sejmu (wyliczanych przez pracownie demoskopijne, np. Ośrodek Badań Wyborczych) znalazło się ponownie tylko około 20 osób. Niektórych posłów z OPZZ przesunięto na inny odcinek zadań – kandydują do Senatu. Kierownictwo SLD miewało w przeszłości spore kłopoty z sejmowymi związkowcami, którzy nie przestrzegali dyscypliny klubowej, teraz wszystko ma znaleźć się pod kontrolą. Podobnie jak frakcja antyklerykalna. Jerzy Urban na łamach „Nie” zdecydowanie skrytykował szefów Sojuszu za wypieranie się tej opcji i spychanie jej przedstawicieli na poślednie miejsca na listach kandydatów. Rzeczywiście, Izabela Sierakowska musiała długo walczyć o samą możliwość kandydowania do Sejmu (proponowano jej Senat), a potem – w ostatniej chwili – przywrócono jej tradycyjne pierwsze miejsce na liście lubelskiej. Inny reprezentant antyklerykalnego nurtu Piotr Gadzinowski zajmuje ostatnie miejsce na liście warszawskiej. Zaś Władysław Adamski, który zasłynął z wypowiedzi: „Radio Ma hmm ryja”, nie uzyskał rekomendacji swojej organizacji i posłem nie będzie na pewno.
Fotele do oddania
SLD ma swoje formalne układy z ugrupowaniami koalicyjnymi. Głównym partnerem jest Unia Pracy. Na dużo dalszych pozycjach znajdują się: Krajowa Partia Emerytów i Rencistów, Stronnictwo Demokratyczne i Partia Ludowo-Demokratyczna. Miejsca koalicjantów na listach Sojuszu były długo dyskutowane. Pierwotne założenie, jeśli chodzi o Unię Pracy, było takie, iż proporcja kandydatów ma odzwierciedlać wyniki ugrupowań w sondażach opinii publicznej.