W dzisiejszym wydaniu rubryki Za stołem proponujemy podróż na ten kontynent. Tym razem zbędne będą jednak paszporty i wizy. A i gotówki nie trzeba zbyt wiele. Afryka przywędrowała bowiem do Warszawy. Pośród coraz większej liczby egzotycznych restauracji otwieranych w stolicy znaleźliśmy lokal z kuchnią afrykańską. Licząc się jednak z konserwatywnym gustem części smakoszy korzystających z przewodnika gastronomicznego „Polityki” opiszemy także wizytę w nowej restauracji proponującej dania europejskie.
Lagos*
Podstawowym pożywieniem mieszkańców tzw. Czarnej Afryki jest ryż, proso, sorgo, maniok, fasola, ciecierzyca, ryby i – z rzadka – mięso. Najczęściej używanym tłuszczem jest olej palmowy z olejowca gwinejskiego rosnącego w strefie dżungli równikowej. Używany jest także tłuszcz z drzewa masłowego, czyli karite lub olej arachidowy. Do przysmaków zalicza się mięso z licznych odmian węży, np. boa, oraz kajmanów (gatunek krokodyli), a także mrówek i termitów. Tu w zasadzie jada się niemal wszystko, co chodzi. Jeśli dodać do tego spisu liczne owoce i warzywa, należy spodziewać się, że kuchnia afrykańska może zadowolić poszukiwacza nowych wrażeń kulinarnych.
Pierwsza wizyta w restauracji Lagos znajdującej się u zbiegu ulicy Odyńca i al. Niepodległości nie rozpaliła jednak w nas głębszego uczucia do tej egzotycznej kuchni. Sam lokal, mieszczący się w byłym przedszkolu czy też osiedlowej świetlicy, umeblowany jest dość prosto: drewniane stoły i krzesła pozwalają w miarę wygodnie przesiedzieć godzinę posiłku, lecz nie zachęcają do dłuższego pobytu. Strzecha z sitowia czy też raczej z trzciny oraz tu i ówdzie rozstawione pieńki przypominają znaną raczej z filmów niż prawdziwą afrykańską wioskę.
Obsługa jest czysto mazowiecka.