Dr Anna Kienig z Zakładu Pedagogiki Przedszkolnej i Wczesnoszkolnej Uniwersytetu w Białymstoku w raporcie „Małe dziecko w Polsce” przygotowanym dla Fundacji Komeńskiego i Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności oblicza, że w 2005 r. przybyło w miastach 110, a na wsiach 190 placówek przedszkolnych. To pierwszy od dziesięcioleci rok, gdy strzałka poszła do góry. Zapewne pozytywny efekt dała kampania medialna, uświadamiająca korzyści płynące dla dzieci z kontaktu z dobrym przedszkolem. Ale też gminy zaczęły się wzajemnie od siebie uczyć, jak to robić, żeby zrobić się dało.
– Bo gmin, zwłaszcza wiejskich, zwyczajnie nie stać na tworzenie przedszkoli spełniających warunki ustawy oświatowej, czyli czynnych od rana do wieczora, z nauczycielem zatrudnionym z zachowaniem zasad Karty Nauczyciela – tłumaczy Teresa Ogrodzińska, szefowa Fundacji Komieńskiego, od lat propagującej ideę alternatywnych przedszkoli. – Zwłaszcza że koszty ponoszą same, bez pomocy państwa. Poza tym nie takie przedszkola są na wsi potrzebne. Tam jest potrzebne coś, co działa na przykład trzy dni w tygodniu.
Dlaczego we wsi, gdzie jest 11 dzieci, nie miałaby zaistnieć zbierająca się trzy razy w tygodniu grupa dyskusyjno-zabawowa dla 3-, 5-latków, w ramach której dzieci się ukulturalnia? Albo grupa profilaktyki antyalkoholowej, gdzie dzieci z rodzin z tym problemem uczą się spędzać czas z dziećmi z dobrych domów? Dlaczego zajęć nie miałaby prowadzić wykwalifikowana nauczycielka nauczania początkowego, opłacana z puli gminnych pieniędzy na zapobieganie alkoholizmowi?
I tak właśnie działa wspomniany kamuflaż. W gminie Jastków pod Lublinem powstało w parę lat (i powstają nadal) siedem zakamuflowanych przedszkoli, czynnych krócej niż te miejskie i nie codziennie, oficjalnie będących częścią ośrodka sportowego albo filią ośrodka zdrowia.