Na powązkowskim pomniku, przy którym odbywają się obchody rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, widnieje napis „Gloria victis”, czyli chwała zwyciężonym. W tym roku można było odnieść wrażenie, iż zwyciężeni wcale nie są najważniejsi – włącznie z kombatantami, których tradycyjnie odsunięto od postumentu, gdy zjawiła się tam delegacja rządowa. Nie był to jedyny zasmucający obrazek. Rozpoczynają się uroczystości na tzw. Łączce, w miejscu, gdzie potajemnie grzebano ofiary represji z lat 40. i 50. Przemawia minister Bartoszewski, którego osoba nie wszystkim zgromadzonym wokół się podoba, skoro słychać półgłosem wypowiadane opinie „Niemiecki zdrajca!”. Kiedy minister oddaje hołd patriotom, rozlegają się okrzyki niezadowolenia, już teraz głośniejsze: „Kto ich pomordował? Ubecy Żydzi!”. Uroczystość kończy się w ciszy, jakby w ogólnym zawstydzeniu. Przyglądam się jeszcze z daleka, jak dwie starsze agresywne kobiety dopadły solidarnościową posłankę Ewę Tomaszewską i chcą ją rozszarpać. Jakby za mało było polityki na cmentarzu, przy bramach usadowili się emisariusze jednego z kandydatów na senatora z Bloku 2001, namawiający przechodniów do składania podpisów.
Chwała to wielkie słowo. Wystarczyłby przynajmniej szacunek dla zmarłych bohaterów.