Sposobów na zakamuflowanie majątku posła jest kilka. Pierwszy, to nieokreślone tak zwane wierzytelności. Zdarzało się, że posłowie pytani o nagły przyrost majątku odpowiadali, że kiedyś zadłużyła się u nich rodzina i teraz właśnie szczęśliwie oddała pieniądze. Na dociekania, dlaczego nie wspominali o tym wcześniej, odpowiadają, że nie chcieli spraw rodzinnych wywlekać na forum parlamentu, a poza tym nie było takiego obowiązku. Rodzina zwykle niczemu nie zaprzecza. Nowelizacja ustawy o obowiązkach posłów i senatorów przewiduje już informowanie o wszelkich wierzytelnościach parlamentarzystów – ta luka została wreszcie zauważona.
Dom czy rudera
Drugi sposób to zyski na giełdzie, nie do określenia bez woli samego zainteresowanego (trzeba złożyć wniosek do biura maklerskiego i ujawnić rejestr transakcji). Trzeci sposób to unikanie dokładnych danych o majątku: a więc szacunkowe i dowolne wyceny kolekcji i biżuterii, brak informacji o samochodach, enigmatyczne opisy nieruchomości. Nie wiadomo, czy chodzi o cenną działkę budowlaną w dużym mieście, o grunt, który będzie właśnie przekwalifikowany z rolnego pod zabudowę (poufne wiadomości z gminy), czy też o mało warte nieużytki. Podobnie „dom po rodzicach” to może być rozwalająca się rudera, ale i okazała willa. Nikt też poza Pawłem Piskorskim nie przyznaje się na razie do posiadania kosztowności i innych wartościowych zbiorów czy antyków. To są szczegóły, które normalnie są prywatną sprawą zainteresowanego, ale kiedy trzeba określić wartość majątku osoby publicznej, nie można tego pominąć, bo może chodzić o różnice w stanie posiadania liczone nawet w setkach tysięcy złotych. A w formularzu „oświadczenia” jest choćby rubryka „opis nieruchomości”. Czwarty sposób to przepisywanie firm na rodzinę, przy faktycznej partycypacji w ich zyskach.