Tego oczywiście na razie nikt nie wie i, co więcej, nikogo to tak naprawdę nie interesuje. Ujawnianie oświadczeń majątkowych w takiej formie, jaką narzucili posłowie Prawa i Sprawiedliwości i której inni poddali się z przedwyborczego strachu, jest przedwyborczą grą i niczym więcej. Nie świadczy ani o uczciwości, ani o nieuczciwości. O tym zadecydować może dopiero kontrola oświadczeń, zwłaszcza zaś porównanie składanych w kolejnych latach oświadczeń z zeznaniami podatkowymi. To jest pole działania dla kontroli skarbowej.
Słynny już projekt nowelizacji ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora, zwany projektem Walendziaka, który rozpoczął kolejny etap dyskusji o jawności oświadczeń majątkowych parlamentarzystów, nie przewidywał żadnej skutecznej kontroli. Proponował jedynie, by oświadczenia były ujawniane w Internecie, służył więc głównie zaspokojeniu ciekawości i budzeniu emocji. To był rodzaj zaproszenia do przedsionka domu Wielkiego Brata, gdzie fragmentarycznie można było oddać się podglądactwu.
Przyjęta przez Sejm zmiana ustawy (nawet ta wyłączająca jawność) jest o wiele lepsza. Wprowadza bowiem autentyczną kontrolę. Na świecie przyjmowane są różne rozwiązania i pełna jawność wcale nie jest normą powszechną. Nie należy więc skupiać się wyłącznie na niej, bowiem wówczas zaczynamy uczestniczyć w grze pozorów, a z pola widzenia znikają zjawiska rzeczywiście patologiczne, które trwale zakorzeniły się w naszej rzeczywistości.
Oto bowiem ujawnianie oświadczeń majątkowych ma objąć jedynie grupę 560 osób, czyli posłów i senatorów. A co z tymi, którzy podlegają ustawie antykorupcyjnej, czyli funkcjonariuszami różnych szczebli administracji publicznej i samorządowej? Wszystkie raporty NIK o zagrożeniu korupcją wskazują, że właśnie te sfery, gdzie zapadają konkretne decyzje administracyjne, są najbardziej podatne na tworzenie układów korupcyjnych.