Przygalopowali na wierzchowcach ze wschodu. Nie uprawiali ziemi. Nie budowali domów. Nie znali pisma. Żywili się mlekiem i mięsem hodowanych przez siebie koni i owiec. Byli szybcy jak wiatr, a ich żywiołem była wojna. Nie tworzyli jednego organizmu państwowego i tylko zagrożenie gromadziło rozproszone plemiona koczowników pod komendą jednego dowódcy. Gdy to już nastąpiło, byli niezwyciężeni. Sami mówili o sobie Skoloci, a Hellenowie nazwali ich Scytami.
Scytów nęcił urok wysoko rozwiniętej cywilizacji. Ci wyśmienici jeźdźcy byli nie tylko niezrównanymi łucznikami i wojownikami, ale również zręcznymi złotnikami i sprytnymi handlarzami. Już w VII w. p.n.e. usadowili się pomiędzy koloniami miast greckich nad Morzem Czarnym, skąd zaczęli kontrolować niezwykle intratny handel zbożem i niewolnikami. Dla osiadłych Greków tryb życia Scytów był co najmniej dziwaczny. Herodot poświęcił im całą księgę (IV) „Dziejów”, opisując ich pochodzenie, podział na plemiona i owe niezrozumiałe zwyczaje: skalpowanie wrogów, używanie ich czaszek jako pucharów i odurzanie się dymem z konopi.
Szczyt militarnej potęgi koczowników przypadł na moment wyprawy Dariusza I na Scytię w 514 r. p.n.e. Taktyka wojsk scytyjskich zaskoczyła liczącą 700 tys. wojowników armię króla Persji. Scytowie unikali walnej bitwy, wciągali za to przeciwnika w głąb stepu (przypuszczalnie aż nad Morze Azowskie), niszcząc po drodze źródła i pastwiska. Pozbawioną zaplecza armię perską co i rusz atakowały małe oddziały łuczników scytyjskich. W końcu umęczeni Persowie wycofali się.
Dolina Carów
Herodot nie mylił się twierdząc, że Scytowie pochodzą z Azji. Żaden cywilizowany człowiek nie zapuścił się jednak za jego czasów tak daleko na północny wschód, żeby potwierdzić tę hipotezę.