Archiwum Polityki

Dyzma, Zgredek i spółka

Przedwojenna zabawa, przypomniana po latach przez Hemara: kiedy na horyzoncie kawiarni pojawiał się kolejny amator półczarnej i plot z towarzyskiej giełdy, wysiadywacze stolika na górce w Ziemiańskiej – Tuwim, Lechoń, Słonimski, Boy, Wieniawa – zastanawiali się: kto go napisał? Zasadą tej gry była bowiem pewność, że każdy, absolutnie każdy jest postacią mającą swojego autora. Zabłąkanego między stolikami krewkiego, kto go napisał? Ano, pewnie Sienkiewicz. Kanapowego babiszona – Zapolska. Rozdartego jak sosna młodzieńca w poszukiwaniu ideałów – Żeromski. Damulkę ze sfer – Nałkowska. Generała podzwaniającego orderami – Kaden-Bandrowski... No dobrze, a gdyby przenieść tę zabawę w dzisiejsze czasy, czy miałaby sens? Ile to razy, oglądając desant pań i panów za pośrednictwem mediów wkraczających do naszych domów, zastanawiamy się: komu mamy do zawdzięczenia tę rewię typów, kłębowisko charakterów, póz, zadęć, min, grymasów i prychnięć. Kto ich, na Boga, napisał, wprowadził w świat, kto im dał życie?
– Chciałbym wiedzieć – pyta pacjent. – Czy ja będę żył?
– Chory, chory, a już myśli o kłopotach! – odzywa się w anegdotce pan doktor.

Rzeczywiście, co postać, to kłopot dla spanikowanych oglądaczy, szepczących cichutko: Autor! Autor!

Kto napisał Antoniego Macierewicza? Wiele wskazuje na to, że Gogol. Macierewicz to przecież Nos na służbie, Nos tropiący, Nos wyczulony na zapach butwiejących papierów. W opowiadaniu Gogola Nos oderwał się od swego nosiciela, wybrał samodzielny wariant kariery, został radcą stanu. Antoni M. wyżej zamierzył: jest wiceministrem specjalnej troski. Nie do ruszenia bez względu na to, co powie, jakim skrótem myślowym się posłuży, kogo oskarży o wysługiwanie się ruskiej agenturze.

Polityka 37.2006 (2571) z dnia 16.09.2006; Groński; s. 114
Reklama