Szanowny Panie Prezesie! Po raz pierwszy wygrałem »Wielką grę« w 1987 r. jako 31-letni inżynier pracujący w Stomilu Olsztyn na skromnym stanowisku mistrza, co w trzy miesiące później spowodowało zaproponowanie mi odpowiedzialnego stanowiska kierownika zaopatrzenia surowcowego – pierwszego stanowiska menedżerskiego w mojej karierze” – tak Wojciech Goliat napisał kilka dni temu do prezesa TVP Bronisława Wildsteina.
W latach 60. pustoszały ulice, gdy się zaczynała. Jeszcze w 2003 r. miała 2,2 mln widzów. Kiedy przeniesiono program z 15.30 na 10.30, zostało 700 tys.
Tu publiczność w studio nie manifestuje sztucznego entuzjazmu w postaci fali, nie ma dziewczyn w fosforyzujących bluzkach krzyczących: wow!, a profesorowie eksperci, co z tego, że wybitni, skoro są starzy jak średniowiecze. Wielokrotni czempioni 40-letniego teleturnieju ze zgrzebnym kołem w studio, na którym kładzie się koperty z pytaniami, pielęgnują w sobie jakiś staroświecki konserwatyzm. Dziś dzwonią do siebie i piszą listy do Bronisława Wildsteina, że inaczej rozumieją misję telewizji. Sam Wildstein zapytany w jednym z wywiadów o to, czy w telewizji jest miejsce na teleturnieje, powiedział, że oczywiście, jeśli coś ze sobą niosą.
Wielki awans
U Goliata, tak jak we wszystkich mieszkaniach czempionów, encyklopedia musi leżeć pod ręką. Gdy słyszą w telewizji na przykład coś o Eugeniuszu Bodo, odruchowo sprawdzają, w którym roku umarł. To mania – wiedzieć wszystko.
Za każdym zwycięstwem, a było ich siedem, Goliat szedł oczko wyżej w olsztyńskiej hierarchii. Dziś jest w pierwszej setce lokalnych vipów. Nawet portier w Urzędzie Kontroli Skarbowej jest dumny, że Goliat podaje mu rękę.
Gdy w 1987 r. wygrał z tematu Wawel, nagroda akurat starczyła na lodówkę i butelkę wódki, za to w trzy miesiące po emisji programu dostał awans na zaopatrzeniowca.