Żeromski bywał tu, gdy jego brat cioteczny Kurozwękami administrował. W „Popiołach” zmienił je w Grudno. Sam opis tutejszych drzew zajmuje – jak to u Żeromskiego – bitą stronę.
U Tokarczuk, która pochodzi z tych stron, ważniejsza jest Czarna, przecinająca majątek rzeka, która co roku grozi powodzią: „Płynie lasem i las odbija w niej swoją zarośniętą twarz (...), szarpie się z korzeniami drzew, podmywa las”. Sam pałac nie pojawia się w „Prawieku”, ale przedwojenny dziedzic Popielski jest postacią, która przewija się przez całą powieść. Pisarka nie mogła go pamiętać, ale w lokalnej społeczności wspomnienia o dawnych właścicielach, przekazywane z pokolenia na pokolenie, są ciągle żywe. Miał się o tym przekonać Marcin Popiel, gdy na początku lat 90. wrócił w te strony.
Potworne nogi w spleśniałej wodzie
Lekka forma barokowo-klasycystycznej rezydencji to pozór. Wewnątrz kryje założenia XI-wiecznego zamku obronnego. Jest tak, jak pisał w „Popiołach” Żeromski: „Pałac, przebudowany na fundamentach starego zamczyska, otaczały zbiorniki spleśniałej wody. Mury jego były kilkułokciowej grubości, szczególnie na dole, gdzie pozostały izby sklepione jak w więzieniu i okna zakratowane. Grube, ukośne szkarpy, niby potworne nogi, grzęzły w podstępnych wodach starej, głębokiej, obmurowanej fosy. Piętro dopiero, z korynckimi kolumnami i architrawem ozdobionym sztukateriami, było dziełem czasów nowszych”. W fosie nie ma już dziś spleśniałej wody, tylko wypielęgnowana trawa, na której od czasu do czasu pasie się wielbłąd Tytus, a podziemia to oczko w głowie właściciela: najstarsza warstwa zamku, zagruzowana w XVII w. i dopiero dziś starannie oczyszczona. Marcin Popiel, inżynier z wykształcenia, z pasją odkrywał nisze, studnie, dawne systemy wentylacyjne.