1.
W czerwcową sobotę 2000 r. Jacek Furman żegnał się z wolnością cywila. Wieczorem jego odpicowany czerwony Fiat 125 na aluminiowych felgach kursował między sklepem w Czartowcu, stacją benzynową i domami kolegów. Jacek z młodszym bratem Kamilem i Bezrobotni – dwaj sąsiedzi Furmanów z Sobola, szukali imprezy. Kupili butelkę wódki i kilka piw.
Impreza była plenerowa. Fiat stał na poboczu szosy w Czartowcu, butelka krążyła z rąk do rąk, panelowe radio Sony na miękkie przyciski nadawało rytm. Przyszło parę dziewczyn. Napatoczyło się też trzech Piwińskich: bliźniacy i ich kuzyn. Doskoczyli do Kamila Furmana. Z marszu dostał parę kopów dla wyrównania rachunków z dyskoteki sprzed tygodnia, bo się wtedy pokłócili. Oberwał też Jacek, Bezrobotny i jeden z Czartowca, bo głośno zapytał: może dosyć?
– Spierdalać! – Piwiński uznał sprawę za zakończoną.
Trzasnęły drzwi Fiata, zapiszczały opony. Jacek, Kamil dwaj Bezrobotni i ten, co dostał za zainteresowanie, popędzili po posiłki. W Czartowczyku, gdzie w remizie rozkręcało się wesele, do samochodu dobrali jeszcze dwóch. Z płotu koło przystanku nałamali sztachet. W siedmiu pojechali mścić się na braciach Piwińskich. Mogło być koło dziewiątej. Wieczór pożegnalny dopiero się zaczynał.
Ustawili Fiata pod kościołem. Strategicznie, między sklepem a domem Piwińskich. Długo czekali. Wreszcie na pustej szosie błysnęły reflektory. Jechał stary Nissan Cherry kuzyna Piwińskich, Organisty. Duży Fiat wysunął się przodem na drogę, też zapalił światła. Oświetlił Piwińskich na tylnym siedzeniu.
– Było po meczu Niemcy-Anglia, kładłem się spać, jak przyszli i poprosili: odwieź nas, bo Furmany jeżdżą ze sztachetami – opowiada Organista. – Fiat Furmana stał przy kościele.