Archiwum Polityki

Zbyt gorący kartofel

W miniony piątek mieliśmy kolejny sygnał, że polska gospodarka coraz mocniej trzeszczy. Wystarczyło kilka godzin, by tak ceniony za swą siłę i stabilność złoty stracił aż 7 proc. ze swej wartości. W pewnej chwili za dolara w kantorach trzeba było płacić po 4,30–4,40 zł, a na rynku bankowym niewiele mniej. Po południu emocje trochę opadły, ale i tak nasza narodowa waluta zarówno wobec euro jak i dolara w jeden dzień osłabła o blisko 5 proc. W poniedziałek też było bardzo nerwowo, a złoty znowu zaczął spadać. Czy to już koniec okresu jego stabilności i początek ostrych wahań, które na pewno nie posłużą gospodarce? Czy twarda złotówka, o którą z takim uporem walczył Leszek Balcerowicz, przechodzi właśnie do historii?

O tym, że złoty z powodu wysokich stóp procentowych jest jednak przewartościowany, dusi eksport i zachęca do rozpasanego importu, w ostatnich miesiącach mówili prawie wszyscy. Wśród ekonomistów przeważał pogląd, że korekta kursu i stopniowe osłabienie narodowej waluty wyszłoby gospodarce na zdrowie. Eksporterom, bo poprawiłaby się opłacalność wywozu, Skarbowi Państwa, bo wzrosłyby dochody z tytułu ceł i podatków pobieranych na granicy, ministrowi finansów, bo większe byłyby szanse, że bilans obrotów bieżących, tak ważny dla oceny naszej sytuacji, nadal będzie wyglądał przyzwoicie. Mało kto jednak przypuszczał, że ten proces może odbywać się w tak szybkim tempie. Zestresowani dealerzy piątkowe wydarzenia określili jako panikę. Było to groźne, bo przy pesymistycznych nastrojach i rozhuśtanych emocjach w takim miejscu jak walutowy rynek może się zdarzyć wszystko.

Na pytanie, skąd ten nagły, następujący po całych tygodniach spokoju i stabilności, odwrót od złotego, nie ma jednej, wyczerpującej odpowiedzi. O tym, że budżet jest w rozsypce i deficyt w kasie państwa wzrośnie, inwestorzy wiedzieli przecież co najmniej od miesiąca. Mieli więc czas, by wyciągnąć właściwe wnioski. Zyski z zakupu polskich papierów wartościowych, nawet mimo ostatniej obniżki stóp procentowych, są jednak tak duże, że nikt nie chciał pierwszy z nich rezygnować. Ponieważ jednak ryzyko inwestowania w Polsce wyraźnie wzrosło, to każdy nawet drobny sygnał zaczęto teraz wyolbrzymiać. W piątek było ich kilka i razem spowodowały lawinę, która na szczęście dość szybko jednak wyhamowała.

Najpierw czekano na wynik głosowania w Sejmie w sprawie wotum nieufności dla minister skarbu. Aldona Kamela-Sowińska dzięki poparciu Unii Wolności ostatecznie ocalała, ale nerwy były spore. Po jej odwołaniu szanse na realizację tegorocznego programu prywatyzacji, który ma przynieść budżetowi 18 mld zł, jeszcze by zmalały, a i tak przecież nie są duże.

Polityka 28.2001 (2306) z dnia 14.07.2001; Wydarzenia; s. 18
Reklama