Archiwum Polityki

Łasica na łyżwach

Stoi facet pod latarnią i wpatruje się w płyty chodnika.
– Zgubił pan coś? – pyta jakiś życzliwiec.
– Tak. Pięć złotych.
– Tutaj?
– Nie, ale tu jest jasno.

Zdaje się, że identyczną zasadą kierują się dziś ci, którzy nagle zauważyli nadmiar upolitycznienia. Ponoć jednoopcyjnego. Coraz głośniej rozbrzmiewają apele i wezwania, że dosyć już tego dobrego. Telewizja ma być apolityczna, ba, nawet Senat. A wojewodowie – dobierani z fachowców, nie z partyjnego wytrycha. Słucham tych głosów i bez patrzenia na kalendarz orientuję się, że do wyborów blisko, więc towarzystwo bez szans i elektoratu gra nową kartą wyciągniętą z rękawa. Jeszcze niedawno upolitycznienie było cacy. Bo swoje i kumplowskie. Teraz jest be i niezgodne z etyką. Bo może stać się cudze. Najwięcej emocji wywołuje telewizja publiczna. Ani mi w głowie jej obrona, skłonny jestem przychylić się do opinii Kazimierza Kutza, że jest to grat. W obecnym kształcie skazany na los dinozaurów, stworków o rozdętym biurokratycznie tułowiu i maleńkiej główce. Chyba to jednak przesada, że z nieruchawego mowo-trawożercy robi się demona podłości i sprytu. „Telewizja publiczna nie jest wcale zainteresowana odrodzeniem moralnym społeczeństwa” – głosi na łamach „Niedzieli” biskup Adam Lepa. Trochę to dziwne: przecież przełożeni i koledzy biskupa goszczą w niej niemal codziennie, sprawozdawane są wszystkie msze, pielgrzymki, konferencje, pokropki, wynoszenia na ołtarze. Jeśli to nie odradza moralnie, to co może skuteczniej odrodzić? „Dla ewangelizacji w Polsce nie jest sprawą obojętną, jakiego koloru jest telewizja publiczna” – to dalej biskup Lepa.

Polityka 28.2001 (2306) z dnia 14.07.2001; Groński; s. 86
Reklama