Pojawiły się świeże ogórki i chciałem już ogłosić sezon ogórkowy, ale znajomi ogrodnicy uświadomili mi, że to co kupuję, pochodzi spod folii, więc sezonu ogórkowego wciąż nie ma. Jest natomiast lato, co oznacza, że należy pisać o sprawach w miarę błahych, bo na te cięższe będzie czas jesienią.
Szukając błahych tematów pomyślałem sobie o tramwajach. Ich zgrzytliwy przejazd budzi mnie czasem o poranku, mimo że najbliższa linia tramwajowa jest odległa blisko o kilometr. Pamiętam, że kiedyś na ciasnych zakrętach odpowiedni pracownik namaszczał wyświecone i piszczące szyny tramwajowe jakąś czarną mazią, po której przez jakiś czas nie piszczały. Dawniej jeszcze tramwaje dzwoniły, dziś już tak ładnie nie dzwonią, a nawet czasem w innych krajach mają klakson.
W latach, kiedy z dumą mówiono o dymiących kominach fabryk widząc w tym symbol nowoczesności i postępu, tramwaj stawał się sprawą wstydliwą. Nowoczesność przeszła na autobus i w powojennej Warszawie pierwsze partie Chaussonów były dumą miasta i jeździły po Nowym Świecie, z którego tramwaje wygnano – podobnie poczyniono w Alejach Ujazdowskich, gdzie wcześniej tramwaj toczył się skromnie nie pośrodku, ale przytulony do chodnika.
Kiedy szukamy przykładów na to, że historia kołem się toczy, tramwaj jako pojazd kołowy jest po prostu nie do zastąpienia. Na przełomie wieków tramwaj wrócił do mody. Oglądamy go w różnych metropoliach świata, gdzie gospodarze chełpią się tym, że go mają. Bywa to tramwaj antyczny jak w Lizbonie czy w San Francisco, ale bywa też nowoczesny. Taki pojawił się właśnie na ulicach Portland w Oregonie. Na północy Paryża pomykają tramwaje na wydzielonych torowiskach, a więc szybkie i prawie bezszelestne.