W poprzednim pokoleniu w szkołach instruowano dzieci, jaką syreną będzie zasygnalizowany atak atomowy. W bogatej Szwajcarii w piwnicach prywatnych domów dalej są schrony atomowe z zapasami żywności i pancernymi drzwiami zamykanymi kołowrotem. Pamiętam, jak wyśmiewaliśmy instrukcje bezpieczeństwa. Pytanie: „Co robić na wypadek ataku atomowego?”. Odpowiedź: „Położyć na ziemi, nakryć białym prześcieradłem i czołgać w kierunku cmentarza”.
Żart należał do gatunku tzw. wisielczego. W istocie specjaliści ukuli termin overkill: dawno już wyprodukowano ładunki nuklearne do zabicia wszystkich ludzi na ziemi; mimo to wytwarzanie dalszych bomb nie ustawało. Mówiono zdaje się o współczynniku overkill 6: można było wszystkich zabić sześciokrotnie. Przez dziesiątki lat żyliśmy więc pod groźbą holocaustu nuklearnego, groźby wymiany ciosów między USA i ZSRR. Potem broń jądrowa – mimo jej nowoczesności technicznej – zestarzała się politycznie; trudno było w ogóle wyobrazić sobie jej użycie. Przestano o niej mówić.
Dziś opinia publiczna traktuje problem broni jądrowej jak jakieś zmurszałe dekoracje teatralne ze sztuki, która już nigdy nie będzie grana. Trzeba tylko je wyrzucić. – Tymczasem rozbrojenie to palący problem współczesności – twierdzi Józef Goldblat, jeden z najwybitniejszych na świecie ekspertów od kontroli zbrojeń. – Oczywiście, nie obawiamy się, że w Europie Brytyjczycy czy Francuzi, którzy mają broń jądrową, napadną na siebie czy na kogoś innego. Ale pojawiają się państwa nieobliczalne. I nieproliferacja zupełnie wymknie się spod kontroli.
Można powiedzieć, że dr Goldblat, autor pomnikowego dzieła „Arms Control. The New Guide to Negociation and Agreements” („Nowy przewodnik po negocjacjach i porozumieniach”, omawia je wszystkie, od najwcześniejszego z 1868 r.