Świat poznał Kevina Smitha w 1994 r., gdy na ekrany trafiła pierwsza część „Sprzedawców”. Sensacyjny debiut, kręcony nocami w sklepie, w którym pracował reżyser, zdobył uznanie krytyków, ale przede wszystkim zapewnił Smithowi uwielbienie tysięcy fanów. Pokazani w filmie młodzi ludzie, którzy zamiast dołączyć do wyścigu szczurów, zadowalają się dorywczą pracą i trwonią czas na absurdalne rozmowy o popkulturze i seksie, to nieoczekiwanie celny portret młodego pokolenia. Pokolenia, którego Smith stał się apologetą – nie licząc nieudanej „Dziewczyny z Jersey”, we wszystkich swoich filmach wykorzystał te same postaci.
Miłośnicy twórczości Smitha mogli zresztą zobaczyć samych siebie nie tylko w jego filmach, ale i w samym twórcy: w szkole filmowej spędził raptem 4 miesiące, a pieniądze na realizację filmu zdobył sprzedając kolekcję komiksów i – jakżeby inaczej – pożyczając od rodziców. Ma obsesję na punkcie „Gwiezdnych wojen”, a na premierze „Sprzedawców 2” w Cannes pojawił się w tych samych krótkich spodenkach, które nosi w swych filmach, wcielając się w postać Cichego Boba. Pisze blog i udziela się w społeczności internetowej MySpace (ma tam przeszło 110 tys. znajomych!). I choć przedstawiciele polskiego pokolenia 1200 brutto nie mają szans, by – jak bohaterowie „Sprzedawców 2” – zarobić na samodzielne mieszkanie i choćby zdezelowany samochód smażeniem hamburgerów, to i u nas widzów identyfikujących się z prezentowanym przez Smitha spojrzeniem na świat nie brakuje.
O kinie, nie o karierze
W „Sprzedawcach 2” powracają znane z pierwszej części postaci. Dante i Randal są już po trzydziestce, ale wciąż częściej rozmawiają o kinie niż o karierze. To świat dużych chłopców sfiksowanych na punkcie popkultury, która jest tematem nadrzędnym – nic dziwnego, że w rozmowach Transformersi mieszają się z religią, a najbardziej rozbudowany dialog (który zapewne zyska miano kultowego) to spór o wyższość „Gwiezdnych wojen” nad „Władcą Pierścieni”.