Niekwestionowany numer 1 Formuły 1 Michael Schumacher prześcignął największe legendy tej dyscypliny: Juana Manuela Fangio, Alaina Prosta, Ayrtona Sennę. Podczas 15-letnich zmagań na najsłynniejszych torach zdobył 7 tytułów mistrzowskich, wygrał 91 wyścigów, wywalczył 68 pole position. Uznał, że to wystarczy, że pora zdjąć nogę z gazu. Nie przypadkiem z ogłoszeniem decyzji, która wisiała w powietrzu, poczekał do Grand Prix Włoch (notabene wygranego), nie przypadkiem też to właśnie w Monzy czekano na jego słowa z największym niepokojem.
Dla Włochów Ferrari to największa miłość po calcio, czyli piłce nożnej. A to, co zrobił Schumacher dla włoskiej stajni (5 tytułów mistrzowskich, przywrócenie dawnej glorii), nie da się porównać z zasługami żadnego innego kierowcy. Nic dziwnego, że jeden z transparentów rozwiniętych 10 września w Monzy głosił: „Schumi + Ferrari = Amore eterno” (wieczna miłość).
„Wzruszający moment. Historyczny. Surrealistyczny” – pisała z emfazą „La Gazzetta dello Sport” o pożegnaniu Schumachera. Zwłaszcza że „zimny Niemiec”, zbyt sztywny, zbyt wyniosły jak na gusta Włochów, do tego wciąż kiepsko posługujący się ich językiem (w odróżnieniu od Alonso czy Kubicy), nie krył wzruszenia. W pożegnalnym speachu zwracał się bezpośrednio do Ferrari, niczym do kobiety, którą musi opuścić po wielu wspólnie spędzonych latach. Ścigałem się przez 30 lat – mówił – i pokochałem wszystko, co mnie w tym czasie spotkało: dobre i złe chwile. Jedne i drugie uczyniły moje życie wyjątkowym.
Ostra jazda i kaseta wideo
Zaczynał jako czterolatek za kierownicą gokarta na torze w Kerpen koło Kolonii, gdzie pracował jego ojciec.