Trudno powiedzieć, co sprawia, że w życiu młodych facetów nic się nie zdarza. Mają dobre wykształcenie. Są z miasta. Są zupełnie pomysłowi. I już coraz bliżej trzydziestki i cały czas nic. Wpadają w błędne koło nicnierobienia. Z każdym dniem coraz bardziej.
No, powiedzmy, że wyszedłeś już z domu. Masz 26 lat i jest tak około trzynastej. Mama chleba nie zostawiła, są tylko bułki w zamrażalniku. Zanim je rozmrozisz, kładąc na czajnik, to minie jednak trochę czasu. To już lepiej pójść do sklepu. Zresztą chodzenie dobrze robi na psychikę.
Nicnierobienie nigdy nie jest tym samym. Z reguły jednak jest oczekiwaniem. Tak jakoś oczekuje całe mnóstwo moich kolegów. Na cud. Im bardziej się rozglądam, tym ich widzę więcej. Mniej więcej mają te dwadzieścia sześć lat. U kilku: brak jakiejkolwiek dotychczas wykonywanej pracy. U jednego: brak też umiejętności obrania ziemniaków.
Więc wracasz z tego sklepu z chlebem. To nawet dobrze, bo jak matka wróci i spojrzy, że jest chleb, to wyjdzie na to, że coś robiłeś. Żeby życie było takie proste jak wychodzenie po chleb, to pewnie byłbyś już milionerem. Co nie znaczy jednak, że nie możesz być. Na pewno będziesz, jesteś z miasta przecież. Tu są szanse. Chcesz, to możesz. Chcesz wszystko, to możesz wszystko.
Smarowanie masłem tego chleba jest nawet przyjemne. Zjesz kanapki na balkonie. Powietrzysz się jeszcze trochę, trochę się jeszcze przemieścisz. Może by przed zjedzeniem zrobić pięćdziesiąt pompek. I to jest pomysł, który, kurwa, zawsze dobrze robi. Masz napięte mięśnie, poczucie wykonania jakiejś pracy. Pracy nad sobą w dodatku.
To nie jest tak, że coś jest z chłopakami nie tego. Są normalni. Mają studia. Lubią wypić. Dziewczyny mają. Dwie ręce i fiuta nawet. To nie jest tak, że jest jedna oficjalna wersja, że pracy nie ma, że trudno ją znaleźć, że się nie chce.