Kiedy robotnicy, pracujący w kamieniołomie w Dolinie Neandra koło Düsseldorfu, znaleźli 16 fragmentów dziwnych kości, w nauce szykował się przełom. Co prawda pierwsze wydanie „O pochodzeniu gatunków” Karola Darwina miało się pojawić dopiero za trzy lata, ale już od połowy XVIII w. coraz więcej badaczy sugerowało, że człowiek nie powstał w wyniku jednorazowego aktu stworzenia. W latach 30. XIX w. geolog Charles Lyell ogłosił, że Ziemia ma więcej niż 6 tys. lat, o których wspominała Biblia, a kilka lat później archeolog Jacques Boucher de Perthes odkrył pierwsze „przedpotopowe” narzędzia krzemienne.
W takich okolicznościach kości z Neandertalu trafiły w ręce nauczyciela Johanna Carla Fuhlrotta, który jako pierwszy docenił wagę odkrycia i postawił tezę, że są to szczątki człowieka z epoki lodowcowej. Podczas gdy w gazetach rozpisywano się o odkryciu indoeuropejskiego praprzodka (Kozaka? Huna?), niemieccy naukowcy byli bardzo sceptyczni. Rudolf Virchow stwierdził, że kości z Neandertalu należały po prostu do starego, schorowanego mężczyzny. W Europie znajdowano kolejne szkielety tego typu, jednak Virchow zdania nie zmienił aż do śmierci w 1902 r. Jego ogromny autorytet sprawił, że w Niemczech nie podjęto nawet dyskusji na ich temat.
Jedynym sprzymierzeńcem Fuhlrotta okazał się anatom Hermann Schaffhausen, który pomógł mu zaprezentować odkrycie. Szczątkami zainteresował się uczeń słynnego geologa Charlsa Lyella – William King. To on w 1864 r. wprowadził nazwę homo neanderthalensis. I choć badania nad hominidem trwają już 150 lat, nadal wiemy o nim stosunkowo niewiele. Jedyny pewnik to fakt, że gdzieś między 250 a 30 tys. lat temu dominował na terenie Europy, Bliskiego Wschodu, aż po zachodnią Azję. Badacze dysponują szczątkami ok.