Archiwum Polityki

Lekcja wychowawcza

Początek jest taki, jak zwykle bywa w bajkach: pewien władca zamarzył sobie portret. Doprowadzono więc przed oblicze majestatu kręcącego się w pobliżu dworu malarza. Zabrał się do pracy dokładając starań, by nie przegapić żadnego szczegółu, oddać wiernie podobieństwo. Władca miał jedną nogę krótszą, plackowatą łysinę i notorycznie przymrużone zezowate oko. Spojrzał zezem na realistyczne dzieło i kazał malarza wtrącić do lochu. Wezwano innego artystę, lekko nawiedzonego. Przyłożył się, nie poskąpił talentu – portretowany stał się białym obłokiem. Prześwietlony promieniami słońca płynął nad ziemią. – To mam być ja? – żachnął się monarcha. Pacykarza skazano na chleb i wodę w ciemnicy. Trzeci malarz pożegnał się z rodziną i zabrał się do pracy. Posadził władcę na konia – krótsza noga przestała być problemem. Łysinę zakryła futrzana czapa. Na stale przymrużone i zezujące oko także znalazła się rada – król trzymał strzelbę i właśnie gotował się do strzału. – Świetnie, wspaniale! – rozpromienił się. I wydał szefowi kancelarii rozkaz odesłania malarza do aresztu wydobywczego. – Coś on jest za cwany – brzmiało uzasadnienie tej decyzji. Historyjka pokazuje, jak trudno poprawiać wizerunek rządzących, jakie to niebezpieczne zajęcie ten cały piar.

Wszyscy już zauważyli nową jakość prezydentury: mowność, wyluzowanie, obfitość wypowiedzi, orędzia na podorędziu, ruchliwość terytorialną, posługiwanie się chichotem i dowcipem. Pierwszy to zresztą prezydent, który opowiada antyrządowe żarty. Część zasług przypisać należy spin doktorom i spin magistrom: zdołali przekonać chlebodawcę, że tak należy się zachowywać. Ale jakkolwiekby patrzeć na ich wysiłki – mistrz przerósł belfrów.

Polityka 36.2008 (2670) z dnia 06.09.2008; Groński; s. 121
Reklama