Ma lat 46. Dziesięć przepracował w Politechnice Poznańskiej, z której został wyrzucony tuż przed obroną doktoratu. Ale akurat zawalił się stary system i komisja Kuronia przywróciła go do pracy. Na uczelni długo jednak nie pozostał. Aby utrzymać rodzinę, a ma czwórkę dzieci, założył własną firmę specjalizującą się w restrukturyzacji przedsiębiorstw. Zdobył też dodatkowe dyplomy z zarządzania (MBA) i logistyki.
W styczniu ub.r. złożył wymagane papiery, a w Wielki Czwartek dowiedział się, że konkurs wygrał. Został członkiem korpusu służby cywilnej i dyrektorem departamentu z umową o pracę na 3 lata. 15 maja z dwiema walizkami w ręku wsiadł do warszawskiego ekspresu.
Kiedy zjawił się na Nowowiejskiej 28a, przekonał się, że departament praktycznie nie istnieje. Był tylko jeden komputer, brakowało biurek i szaf na tajne dokumenty. Sztab Generalny przydzielił mu 32 etaty, w tym 17 cywilnych, ale akurat te ktoś obsadził już osobami bez doświadczenia z nauką i wojskowym szkolnictwem.
– Czekając na rozstrzygnięcie konkursu, niczym do zsypu, powrzucano tu urzędników z likwidowanych komórek MON – opowiada dr Borowiak. Twierdzi, iż już wtedy do objęcia jego stanowiska szykował się radca ministra gen. Bogusław Smólski.
Szkoły bezrobotnych
Choć armię mamy już o połowę mniejszą niż w czasach Układu Warszawskiego, dalej jest w niej 23 tys. etatów szkoleniowych. Na ich utrzymanie idzie 4,5 proc. budżetu MON. Szkolna machina kręciłaby się dalej, gdyby nie pojawili się bezrobotni absolwenci w mundurach. W 2000 r. wstrzymano nabór do łódzkiej WAM, bo wojsku zabrakło etatów dla 140 jej absolwentów. W pozostałych 7 szkołach na pierwszy rok studiów przyjęto 1260 kandydatów na żołnierzy zawodowych.