Archiwum Polityki

Pióra orle i pawie

Siądźmy w kręgu i posłuchajmy opowieści o tym, dlaczego kochamy Indian. Słuchajmy uważnie, bo ten, który mówi, to polski indianista, uczestnik zlotów, na co dzień antropolog kultury.

Dlaczego kochamy Indian? A jest to uczucie nadzwyczaj żywotne. Już w 1864 r. wychodzący we Lwowie „Dziennik Literacki” wydrukował esej zatytułowany wymownie „Indianie i Polacy”. Podpisany pod nim Ludwik Powidaj dowodził, że istnieje bardzo realne podobieństwo między Indianami a Polakami czasów zaborów. Analogie między tragicznym położeniem „szczepów dzikich” a sytuacją „szczepu polskiego” były dlań oczywiste. „Jakim zaś sposobem odbywało się wynarodowienie plemion słabych przez silne, mamy przykład na Indianach – pisał. – Wprawdzie my nie jesteśmy dzikimi jak tamci, ale cała różnica w skutkach może być ta, iż proces wynarodowienia naszego dłużej trwać będzie”.

Z perspektywy lat wiemy, że ani Indianie nie stali się ginącą rasą (w statystykach za lata ostatnie jest ich więcej i więcej), ani Polacy nie zniknęli z mapy ludnościowej Europy. Ważny jest fakt, że od prawie dwu stuleci wielu naszych rodaków odczuwa jakiś rodzaj duchowej i historycznej solidarności z długowłosymi jeźdźcami z północnoamerykańskich równin. Literackie opowieści o Chingachckooku, Winnetou, Tecumsehu i ich pobratymcach sprzedawały się na pniu od zawsze. Na „Ostatnią walkę Apacza”, „Złamaną Strzałę” i „Jesień Cheyennów” do kin waliły tłumy. Nie powinno przeto dziwić, że kiedy w końcu lat 60. w telewizyjnym „Ekranie z bratkiem” i „Teleranku” pojawił się Sat-Okh, od razu zyskał status idola, osoby prawdziwie kultowej dla tysięcy młodych ludzi.

Stan wojenny na poboczu

W Chodzieży powstał Klub Dakotów, licealistki z Pucka założyły Szczep Meskalerek, a przyszli leśnicy w Rzepinie grupę Catawba. W Sztumie działał Leszek Michalik, w Warszawie zaś indiańska babcia, Stefania Antoniewicz.

Polityka 30.2006 (2564) z dnia 29.07.2006; Na własne oczy; s. 100
Reklama