Archiwum Polityki

Zawodowy laureat

Günter Grass

Do grudnia ubiegłego roku byłem z zawodu pisarzem. Od tamtego miesiąca narzucono mi jednak nowy zawód – laureata Nagrody Nobla. Nie bardzo potrafię się do niego przystosować i proszę go nie traktować zbyt poważnie, ponieważ istotna jest jedynie literatura.

Początkowo, podobnie jak inni młodzi pisarze, próbowałem bawić się różnymi gatunkami literatury, byłem też zawodowym rzeźbiarzem i grafikiem, którym jestem zresztą i dziś. Szybko jednak dopadł mnie temat mego życia: niemiecka przeszłość, uchwycona na przykładzie utraty mego miasta rodzinnego, Gdańska. Pamiętam, jak po raz pierwszy przyjechałem do Polski, do Warszawy, w 1958 r. Mieszkałem wówczas w Paryżu i właśnie pisałem moją pierwszą powieść „Blaszany bębenek”. Ponieważ miałem pewne niejasności i luki w rozdziale poświęconym obronie Poczty Polskiej, więc szukałem dodatkowych informacji zarówno w Warszawie, jak i w mym rodzinnym Gdańsku. Potem, gdy wielokrotnie odwiedzałem Gdańsk, robiłem z kolei wypady do Warszawy, przy czym najważniejszą wizytą była ta w 1970 r., gdy przyjechał tu Willy Brandt, by podpisać układ uznający granicę na Odrze i Nysie. Ucieszyłem się słysząc dziś, że w Warszawie będzie plac im. Willy’ego Brandta.

Przekonałem się więc, że bolesna utrata stron rodzinnych może człowieka uczynić twórczym, że strata jest cudownym tworzywem literackim, że obsesja straty może pozwolić stworzyć znaczące powieści i że twórczość może zrównoważyć straty. Chodziło o to, by dzięki bogactwu niemieckiego języka poprzez literaturę utrzymać pamięć tego miasta, całkowicie zniszczonego i utraconego w wyniku niemieckiej winy, jak i jego historycznego tła. Najpierw było w tym wiele mego egocentryzmu, potem – już w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych – spostrzegłem, że młodzi polscy autorzy mieszkający w Gdańsku, na przykład Paweł Huelle, nawiązują w swych książkach do tej historii, którą ja opowiadałem.

Polityka 28.2000 (2253) z dnia 08.07.2000; Komentarze; s. 13
Reklama