Microsoft to klasyczny przykład amerykańskiego mitu. Firmę założyło przed 25 laty kilku genialnych studentów, których młodzieńcze zainteresowania oscylowały między komputerowym hakerstwem (rozpracowywaniem systemów komputerowych) a poważnym biznesem. Firma z czasem wyrosła na ekonomicznego giganta, przez wiele lat najdroższe przedsiębiorstwo na nowojorskiej giełdzie. Główny założyciel i udziałowiec Microsoftu Bill Gates jest najbogatszym człowiekiem świata.
Wszystko dzięki temu, że kilka produktów tej firmy (system operacyjny Windows, programy użytkowe Word, Excel, Internet Explorer) rezyduje w znacznej większości pracujących na świecie setek milionów komputerów osobistych. Takie zagnieżdżenie na rynku aż kusi, by gnębić słabszą konkurencję i narzucać twarde warunki partnerom. Trwające od ośmiu już lat postępowania sądowe udowodniły, że firma Billa Gatesa nadużywała swej monopolistycznej pozycji.
Debata w amerykańskich kręgach gospodarczych, politycznych i prawnych szybko przesunęła się w innym kierunku. OK, Microsoft jest monopolistą; czy jednak prawo, które ma służyć naprawieniu złego zachowania Gatesa, jest aktualne u schyłku XX wieku? Amerykańskie przepisy antymonopolowe, tzw. ustawa Shermana, powstały w 1890 r. Najgłośniejsze przykłady ich zastosowania to poskromienie naftowej potęgi Standard Oil na początku stulecia i monopolu telekomunikacyjnego AT&T dwadzieścia lat temu. Rzecznicy amerykańskiego rządu są przekonani, że nadal nadają się do regulowania rynku.
Sceptycy są jednak zdania, że sprawa Microsoftu różni się od wspomnianych wcześniejszych klasycznych przykładów. Bill Gates nie jest właścicielem szybów naftowych i pomp z paliwem ani kabli telekomunikacyjnych. W zasadzie jedyne, co ma, to czysta myśl, zamknięta w postaci programów komputerowych.