Podobno po dłuższym pościgu maluchami i ustawieniu blokady pod Zgorzelcem policja zdołała zatrzymać kolejnego dygnitarza. W randze ministra. Tym razem był to minister z poręki ZChN.
– Dlaczego jechał pan tak wolno? – zapytał mundurowy.
– Jak to, dlaczego? Mnie się nie spieszy do Europy!
A teraz zdarzenie mniej sensacyjne: stłuczka. Z samochodów wyskoczyli kierowcy. Solidnie wkurzeni, zaprogramowani na awanturę. Ten, którego pojazd doznał większych szkód, najpierw przyjrzał się spode łba temu, który w niego wjechał. A później ryknął:
– Inteligent!
– Dlaczego pan mnie obraża? – usłyszał po sekundzie. – Może ja jestem takim samym chamem jak pan.
Nie wracałbym do sprawy banalnej: spadku akcji inteligencji, gdyby nie rozmowa z Kazimierzem Dejmkiem w „Przeglądzie”. Wybitny reżyser i epizodyczny minister przypomniał, że z wprowadzaniem w życie konstytucyjnego zapisu o mecenacie państwowym nad kulturą miał kłopoty – „i to ze strony lewej”. Bardzo to wyznanie zdumiało dziennikarkę przeprowadzającą wywiad. Dejmek tylko na to czekał. I zaraz uczynnił się jak Etna, pytając: „Czyżby dzisiejsza lewica kojarzyła się pani z rozwojem kultury? Żyjąc w dzisiejszej Polsce trudno mieć takie skojarzenia”.
Co prawda, to prawda. Lewica – niepomna, że jako formacja światopoglądowa powstała z kartki papieru, wizji inteligentów niepogodzonych z chaosem ówczesnego porządku – oddała prawicy duszę rządu i rząd dusz. Na ogół są to dusze na ramieniu, zgoda. Wielka jest jednak obojętność tych, co przewodząc i zasiadając wyobrazili sobie, że herbatki i kruche ciasteczka dla znajomych Labudy wystarczą; deputat orderowy uczyni cud: zdeklarowani przeciwnicy pokochają hojne paniska.