Archiwum Polityki

Byle do września

Minister finansów chce ciąć budżetowe wydatki o 7 mld zł. To jedyna droga, by uniknąć politycznie kłopotliwej, a technicznie trudno wykonalnej, nowelizacji tegorocznego budżetu i formalnego powiększenia deficytu.

Te brakujące siedem miliardów to oczywiście góra pieniędzy, skutek zbyt optymistycznych prognoz w sprawie tempa rozwoju gospodarczego kraju i wpływów z podatków, prognoz, które w połowie roku mają się nijak do lutowych założeń. Ciąć wydatki w środku kampanii wyborczej to gest niemal samobójczy. Zapewne więc, zamiast ostrych cięć, będziemy mieli przepychanie deficytu w czasie i w przestrzeni. ZUS zapewne będzie się opóźniał z terminowym przelewem naszych składek na rachunki OFE, samorządy i rządowe agencje będą narzekać na opóźnienia należnych dotacji, przyblokowane zostaną inwestycje centralne. To i tak niby mniejsze zło. Nowelizacja i powiększenie deficytu zepsułoby nam opinię w świecie, wystraszyło inwestorów i usztywniło stanowisko (i tak już konserwatywnie działającej) Rady Polityki Pieniężnej w sprawie poziomu stóp procentowych. Tyle tylko, że jak źle pójdzie, to w kasie państwa zabraknie nie 7, a 18 mld złotych i jesienią nowy rząd będzie jednak nowelizował budżet. Wówczas koszty tego zabiegu dla całej gospodarki będą o niebo większe niż obecnie. Ale to już powyborcze zmartwienie nowej ekipy. A jaki interes ma obecny rząd, aby ułatwiać życie następcom?

Paweł Tarnowski

Polityka 25.2001 (2303) z dnia 23.06.2001; Komentarze; s. 13
Reklama