Archiwum Polityki

Między wierszami

Dostałem pańską książkę – pisał Groucho Marx do autora. – Przekartkowałem ją i zacząłem się śmiać. Śmieję się dotąd jeszcze. Kiedy wreszcie przestanę, na pewno ją przeczytam...” Ta uwaga mogłaby dotyczyć „Bilansu osobistego” Janusza Minkiewicza (Trio). Z jedną poprawką: śmiech towarzyszący lekturze wyboru wierszy, wierszyków, piosenek, limeryków i fraszek przynagla do czytania. Cóż, satyra jest sprawdzalna. Mało zmieniła się od swoich prapoczątków; mechanizm wywoływania reakcji widza, słuchacza, czytelnika pozostał niezmieniony. Nawet liczba półgłówków przypadających na głowę ludności jest stała. Zmieniają się tylko hasła, sztandary, przywódcy. Komedia charakterów, dystans między pięknymi słowami i paskudztwem uczynków – tym karmi się satyryk. Największa szkoda, niepowetowany żal, że mistrzostwo rymów, celność diagnoz, bogactwo skojarzeń służą sprawom doraźnym. Po latach jedynie wtajemniczeni wiedzą, kim był wyszydzany minister, działacz, moralista. Nieuchronną klęskę ponoszoną w przyszłości pisarze niepoważni rekompensują sobie czasem teraźniejszym. Ich dowcipy idą w miasto, ich komentarze wywołują ryki oburzenia, ich towarzystwo nobilituje: godzina z cynikiem ciekawsza od obcowania z patentowaną cnotką.

Pamiętam Agnieszkę O., relacjonującą wieczorynkę w SPATiF-ie. Przyprowadziła tam kolesia, który popisywał się opowieściami o górskich wspinaczkach. Przy kolejnym zdobywaniu szczytu Minkiewicz popatrzył z zadumą na rozkudłanego szpanera i wycedził:
– Proszę pana, z tematyki górskiej interesuje mnie wyłącznie Yeti.

Inny, cytowany wielokrotnie zwiszenruf: rok 1966. Literaci, nieraz z solidnym stażem inżynierów dusz oddają legitymacje PZPR, po uprzednim uiszczeniu składek.

Polityka 25.2001 (2303) z dnia 23.06.2001; Groński; s. 93
Reklama