Marek Ostrowski: – Komunizm obalony, zimna wojna zakończona, Europa się integruje, gospodarka rozwija, sojusz atlantycki rozszerza, ludzie, nawet niebogaci, jeżdżą na wakacje do ciepłych krajów, nikt nie mówi o wyścigu zbrojeń, a mimo to nie mamy poczucia, by świat stał się bezpieczniejszy, a nawet więcej – mówi się o potrzebie nowego światowego systemu bezpieczeństwa. Dlaczego? Pytam pana jako wieloletniego dyrektora Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem, SIPRI.
Adam Daniel Rotfeld:– SIPRI zajmował się wydatkami zbrojeniowymi państw – trzeba przypomnieć miliardowymi – i handlem bronią, który kwitł i kwitnie. Kiedy zostałem dyrektorem, stwierdziłem, że trzeba się zająć właśnie nowymi zagrożeniami. Jakimi? Otóż od 1992 r., kiedy uruchomiłem nowy program, do 2002 r., kiedy odszedłem z funkcji, na świecie było ponad 60 wielkich konfliktów zbrojnych, spośród których tylko trzy miały charakter międzypaństwowy: między Indiami i Pakistanem w sprawie Kaszmiru, między Erytreą i Etiopią oraz między Stanami Zjednoczonymi i Irakiem. Wszystkie inne miały charakter wojen domowych, etnicznych, religijnych, ale o ogromnych reperkusjach międzynarodowych. Jeśli dawniej główne zagrożenie pochodziło od agresywnych, silnych państw, to dziś największe niebezpieczeństwo stwarzają państwa słabe, które nie zapewniają bezpieczeństwa wewnętrznego: Afganistan, Jemen, Sudan, Somalia itd. Mamy na świecie znaczną liczbę państw upadających bądź upadłych i one stanowią dziś największe zagrożenie – obok państw, które świadomie rzucają wyzwanie porządkowi światowemu, jak Iran i Korea Północna.