Kwadrans do rozpoczęcia próby spektaklu „Odyseja Weinbacha”. Katarzyna Wińska rozstawia krzesła, z walizki wyciąga latarkę, termos z kawą. Do sali wchodzi Monika, uśmiech nie znika jej z twarzy. Za Moniką podąża Iljicz Lenin. Kant w spodniach zaprasowany na żyletkę. – Waćpanna taki zwyczaj miała, że ciągle coś notowała. A ja Zyzio na imię mam i tak się przedstawiam, okej? – z podobieństwa do wodza rewolucji Zyzio jest dumny.
Piotr wyciąga z futerału instrument dęto-klawiszowy, który nazywa melodią z miękkim ustnikiem. Maciek w grubych szkłach, Maciek erudyta, zapyta jutro, po kilku dniach i po miesiącu też: – My się znamy?
Mariola i Wojtek, nim wejdą do środka, wypalą po dwa papierosy.
– Kochani, możemy już zacząć? – pyta Wińska. Przepychanka przy krzesłach.
Mariola: – Pani Kasiu, ma pani coś do jedzenia?
Sny na Statku Szaleńców
– To nie są ludzie niepełnosprawni umysłowo. Raczej zbyt sprawni – mówi Katarzyna Wińska.
„– Jaka jest granica między wariactwem a geniuszem?
– Gdzieś czytałem: każdy jest wariatem, dopóki jego idea nie zatriumfuje...
– Ile przepięknych dzieł sztuki było tworzonych przez leczących się psychiatrycznie...
– A znasz prawo Archimedesa? Wiesz, kto je wynalazł? Chory na schizofrenię.
– Archimedes, tak? Być może”.
To jeden z dialogów z „Odysei Weinbacha”. Na scenie aktorzy nie deklamują. Tekst leci z głośnika. – Ponieważ nie ma gwarancji, że zapamiętają swoją kwestię, musiałam wypracować własną metodę – tłumaczy Wińska.