Archiwum Polityki

Głośne czytanie

Wszyscy znają: małe miasteczko. Przyjezdny pyta miejscowego, który właśnie się napatoczył:
– Chciałby pan mieć cztery córki?
– O, tak. Bardzo chciałbym.
– Pan wybaczy, ale dlaczego?
– Bo mam sześć.

Dzwonię do Ygreka. Nie może rozmawiać: ogląda „Klan”. Telefonuję do żony Zeta. Panika w słuchawce: oderwałem ją od „Złotopolskich”. Wykręcam numer Iksa: śledzi akcję serialu „Na dobre i na złe”; oddzwoni po udanej trepanacji czaszki. Próbuję skomunikować się z W. Słysząc huraganowy śmiech, zgaduję: rozrywa się popatrując na rodzinę „Kiepskich”. Zastanawiam się, do kogo zadzwonić, odzywa się J. Ogromnie przejęta losem Alicji. Sekowanej w Sękocinie.
– Może ona zataiła, że jest w młodzieżówce SLD i po wywaleniu z Domu Braciszka znajdzie się na liście kandydatek do Senatu? – kapią łzy i słowa.

Życie towarzyskie mniej więcej tak wygląda. O pozostałym bezpieczniej zamilczeć. Biję się z myślami, co robić. Wszystko przez Hindusa: na lotnisku w Bombaju wcisnął mi do ręki kamień, zawinięty w jedwabną szmatkę.
– To jest czakram – mrugnął konspiracyjnie. – Supełek energetyczny. Wystarczy go dotknąć, doświadcza się uczucia siły. A jakie ma się szczęście...

Szczęście, akurat. Czytam, jak to dyrektor Wawelu – obdarowanego czakramem, tyle że większym – na wszelki wypadek polecił zamurować paskudztwo. Żeby uniknąć zgorszenia i fatalnego wpływu na pobliskich parafian. Pchających się z łapami, chociaż cuda zostały u nas już dawno sprywatyzowane. I nikt nie będzie pędzić sobie cudów bez koncesji. Podziwiam stanowczość dyrektora Wawelu. Ale co ja mam zrobić z kamykiem od Hindusa?

Polityka 24.2001 (2302) z dnia 16.06.2001; Groński; s. 94
Reklama