Obiecywałem sobie, że z pokorą przyjmę decyzję jury debatującego nad projektami siedziby Muzeum Sztuki Współczesnej w Warszawie. Że nie wstąpię do polskiego piekiełka kontestującego prawie każdą nową budowlę stolicy. Ale nie mogę. Muszę ponarzekać na to, co ma stanąć za kilka lat w samym centrum miasta, bo uważam, że Warszawa zasługuje na coś dużo ciekawszego.
Sytuacja jest niezręczna. Za ostateczny wybór odpowiedzialność wszak wzięli na siebie ludzie, w których kompetencje i dobrą wolę trudno wątpić, m.in.: słynny architekt Daniel Libeskind, była dyrektor „Zachęty” Anda Rottenberg, akuszerka pomysłu, artysta Paweł Althamer czy dyrektor Tate Museum w Londynie Nicholas Serota. Cóż zatem znaczy zdanie jednego krytyka sztuki wobec opinii takich tuzów? Może być tylko skromnym i symbolicznym, obywatelskim votum separatum, albowiem klamka i tak już zapadła.
Polityka
10.2007
(2595) z dnia 10.03.2007;
Kultura;
s. 60