Producenci ropy naftowej są bardzo ostrożni. Nie chcą, by powtórzyła się sytuacja z 1998 r., kiedy to znacznie podnieśli wydobycie, a niedługo potem, pech chciał, Azję dotknął kryzys gospodarczy. Zapotrzebowanie na ropę zmalało i ceny na światowych rynkach zaczęły lecieć na łeb na szyję – cena baryłki (ok. 159 litrów) z dwudziestu dolarów szybko spadła do dziesięciu. Tak niskich cen nie notowano od kilkunastu lat. OPEC zareagował z opóźnieniem uchwalając obniżenie wydobycia, ale nie przyniosło to efektów. Członkowie kartelu nie zachowywali dyscypliny, a dodatkowo Irak sprzedając surowiec w ramach programu „żywność za ropę” zwiększył nadprodukcję. Jak policzyli buchalterzy OPEC, przyniosło to producentom ropy 50 mld dolarów strat. Poniosły je również kraje nienależące do kartelu, zwłaszcza Rosja. W jej przypadku cena ropy stała się niższa od kosztów wydobycia.
Ten szok cenowy spowodował, że producenci postanowili się odkuć. Zaczęto konsekwentnie (i co gorsza, skutecznie) zmniejszać wydobycie, by wywindować ceny. Świat miał jeszcze nadzieję, że powróci sytuacja z 1997 r., a cena baryłki nie przekroczy 20 dolarów. Pocieszano się, że nawet jeśli OPEC będzie miał większy apetyt, zabraknie mu dyscypliny, państwom członkowskim puszczą nerwy i ustalone limity nie zostaną utrzymane. Stało się jednak inaczej. Ceny pięły się w górę i szybko przekroczyły 20 dolarów. Solidarność z kartelem wykazali inni wielcy eksporterzy – Rosja, Norwegia, Meksyk. Tymczasem azjatyckie tygrysy wyszły z kryzysu i kupują coraz więcej ropy. Na świecie zaczyna jej brakować, zapasy szybko się kurczą, a cena osiągnęła nie notowany od wielu lat poziom ponad 30 dolarów za baryłkę. Dotychczas taki skok cen wywołały tylko dwa dramatyczne wydarzenia na Bliskim Wschodzie – wojna iracko-irańska i konflikt w Zatoce Perskiej.