Do nielegalnego handlu narkotykami i bronią doszedł nowy intratny biznes: szmugiel ludzi. Plugawy jak tamte: współczesna odmiana niewolnictwa. W południowych prowincjach Chin, graniczących z Hongkongiem, kryminaliści zwani „wężowymi łbami” obiecują tubylcom przerzut do zachodnich rajów. Pobierają od osoby ciężkie pieniądze, równowartość 20–30 tys. dolarów albo stosunkowo niewielką zaliczkę. Resztę trzeba spłacić po znalezieniu roboty w kraju docelowym: w USA lub Europie Zachodniej. Szmuglowane kobiety zmuszane są do prostytucji. Dług ściąga się też w razie potrzeby od rodziny.
Proceder zaczął się na początku lat 90., wraz z reformami ekonomicznymi i liberalizacją reżimu ChRL. Kiedy Amerykanie i Kanadyjczycy zaostrzyli kontrolę graniczną, chińskie gangi przemytników przerzuciły się na Europę Zachodnią. Przekonywały klientów, że tam da się dotrzeć łatwiej i bezpieczniej. Musieli w to uwierzyć także nielegalni pasażerowie holenderskiej ciężarówki. Ruszyli w swą podróż po szczęście z nadzieją, umierali w męczarniach. Na takiej nadziei szmuglerzy zarabiają rocznie 7 mld dolarów.
Stary szlak przerzutowy prowadzi przez Rosję, państwa poradzieckie i środkową Europę, włącznie z Polską. Stamtąd nowy „jedwabny szlak” przez Frankfurt nad Odrą przenika do Niemiec, czyli do Unii Europejskiej. Od wojny kosowskiej przydatna jako miejsce tranzytu stała się kadłubowa Jugosławia. Ekipa Miloszevicia spożytkowała głośny epizod ze zbombardowaniem przez lotnictwo NATO ambasady chińskiej w Belgradzie do zacieśnienia braterskich więzi z Państwem Środka.
Chińczyków mieszka dziś w stolicy Serbii ponad 40 tys., a miasto służy im za punkt przerzutów do Europy Zachodniej. Chińczycy przylatujący do Belgradu nie mają kłopotów z pogranicznikami, nie muszą nawet opłacać się służbom kontrolnym – jak w Rosji czy gdzie indziej.