Autor uznając korupcję za główną sprężynę polityki sprzedaży przedsiębiorstw inwestorom zagranicznym i oskarżając wszystkich, że zbywają narodowe skarby za napiwki – uznaje demokrację nie za ustrój reprezentacji interesów ogółu, ale za parawan złodziejstwa. Ponieważ jednak, jak słychać, książka cieszy się wielkim powodzeniem, a wydawnictwo nie może nadążyć z dodrukowywaniem nowych egzemplarzy – staje się zjawiskiem, którego nie sposób ignorować.
Okazuje się, że okres PRL, a zwłaszcza dekada gierkowska nie była taka zła. Tak odpowiada w sondażach nastrojów społecznych spora część Polaków, z reguły starszych, gorzej wykształconych i nisko kwalifikowanych. Nic dziwnego: dla nich bezpieczeństwo socjalne i stabilizacja były ważniejsze niż kolejki po mięso i ograniczenia wolności. Ale dziwne, że z tymi głosami współbrzmi opinia ekonomisty, który w gierkowskiej Polsce żył, studiował i pracował.
Zdaniem autora Gierek wspomagał rolników, doprowadził do rozkwitu spółdzielczość mieszkaniową, wyrzekał się przemocy (a Radom?! a Ursus?! a intelektualiści?!) i wiele lat oszczędzał, żeby zostawić postkomunistom pokaźny kapitał, który oni sprzedali za grosze obcym. Ale tu wybiegamy zanadto w przyszłość, najpierw trzeba rozpatrzyć kwestię, dlaczego Gierek upadł?
Bezpośrednią przyczyną były strajki robotnicze i wynikłe z nich braki towarów. Tak autor polemizuje z ogólnie przyjętym poglądem, że było właśnie na odwrót: chroniczny brak towarów, niewydolność systemu skłaniał robotników do protestu. Dalej utrzymuje, że Gierka zgubił brak koordynacji, za słabe
centralne sterowanie, niewykorzystanie dźwigni, jakie daje władza państwowa – czyli gdyby rządził podobnie jak Gomułka, który na odwrocie paczki papierosów robił na prędce np. kalkulację, czy warto z pyłów kopalnianych produkować prefabrykaty budowlane, to by się może utrzymał.