Niedawno odbyła się w Warszawie sesja naukowo-warsztatowa „Subkultury młodzieżowe 2000”. Psychologowie, specjaliści od resocjalizacji, pedagodzy starali się odpowiedzieć na pytanie, czy i w jakim stopniu subkultury są zjawiskiem społecznie groźnym? Mimo różnic w poszczególnych stanowiskach przeważał pogląd, według którego grupy subkulturowe lokują się zazwyczaj w obszarze patologii, w związku z tym instytucje wychowawcze wspólnym wysiłkiem powinny wytworzyć dla nich pozytywną alternatywę. W trakcie dyskusji podnoszono problem narkomanii wciskającej się do szkół, agresji szalikowców i dresiarzy, erozji autorytetów. Opis sytuacji w większości sesyjnych wystąpień nie pozostawiał wątpliwości: młodzież zdana sama na siebie naraża się na wykolejenie i zasila środowiska kryminogenne.
W mniemaniu wielu młodych ludzi plugawy język i zachowanie podpatrzone u twardzieli z filmów Władysława Pasikowskiego dodają splendoru, podobnie jak nowe adidasy i skórzana kurtka „pękawka”. Niewiele zresztą trzeba komuś, kto ma 16 lat i większość czasu spędza na osiedlowym podwórku racząc się tanim winem i, jeśli nadarzy się okazja, działką amfetaminy. Króluje chuligański sznyt i stała gotowość do awantur traktowanych w charakterze najłatwiej dostępnej rozrywki.
Nietrudno zauważyć, że ci młodzi, ochrzczeni przez dziennikarzy mianem blokersów, stanowią już dziś swoistą podklasę tworzącą własne reguły i kodeksy kompletnie nieprzekładalne na system norm obowiązujących w świecie poczciwych obywateli oburzonych szerzącym się wokół chamstwem i agresją. Powraca stare hasło „śmierć frajerom”, wygrywa spryt drobnego złodziejaszka, który marzy o tym, by kiedyś stać się wpływowym „człowiekiem z miasta”.