Za ścianą jest (lub nie – rzecz dyskusyjna) święty kamień, zwany też wawelskim czakramem. Czakram rozsławili jeszcze przed wojną Anglicy. To właśnie według brytyjskich ezoteryków w podziemiach zachodniego skrzydła zamku na Wawelu, w których znajdują się pozostałości po romańskim kościółku świętego Gereona, miał ukryć się jeden z siedmiu uzdrawiających kamieni świata, określanych przez okultystów gruczołami Ziemi.
Jednak obiektem powszechnego uwielbienia stał się czakram dopiero w latach 90. To wtedy o miejscu wielkiej mocy zaczęto kręcić filmy, pisać książki i reportaże, a nawet pracę dyplomową w Akademii Sztuk Pięknych. O kamieniu rozprawiali radiesteci i bioenergoterapeuci, astrolodzy i jasnowidze, z franciszkaninem Klimuszką włącznie. Na Wawelu zaczęli pojawiać się pielgrzymi – hindusi. Godzinami stali nieruchomo na zamkowym dziedzińcu, zwyczajem reszty pielgrzymów przyklejając ręce, głowy, brzuchy lub plecy i pośladki do gładkiej ściany kaplicy Gereona.
Kiedy sława czakramu sięgnęła zenitu, wyszło na jaw, że władze Wawelu wcale nie podzielają światowego uznania dla gruczołu. Po prawdzie, nie lubią go w ogóle.
Dyrektor zamku prof. Jan Ostrowski wielokrotnie dawał wyraz niechęci wobec kamienia-cudotwórcy. W końcu postanowił rozprawić się z jego legendą ostatecznie. I pod koniec maja odgrodził ścianę kaplicy barierkami. „Istnienie cudownego kamienia (czakramu) nie jest oparte na jakichkolwiek przesłankach naukowych i religijnych – napisał jeszcze na tablicy. – Na Wawelu nie działają żadne niezwykłe siły (...)”.
Pod Wawelem zagotowało się. Zaprotestowali, z iście niezwykłą siłą: wróżbici, renciści i emeryci, radni i artyści, naukowcy i okultyści, a nawet zwykli urzędnicy.
– Nie rozumiem, czemu pan dyrektor upodobał sobie walkę z tą atrakcją turystyczną – zastanawia się Bogusław Sonik, dyrektor Festiwalu Krakowa 2000.