To pierwszy tego typu incydent w historii polskiej prywatyzacji. Jego bezpośrednią przyczyną była decyzja minister skarbu Aldony Kameli-Sowińskiej o sprzedaży 18 proc. akcji PKN Orlen zagranicznemu inwestorowi – austriackiemu koncernowi OMV. Właścicielem pakietu jest Nafta Polska, spółka kapitałowa Skarbu Państwa, do której należą akcje państwowych firm branży paliwowej. To ona wykonuje prawa właścicielskie oraz poszukuje inwestorów i sprzedaje im poszczególne przedsiębiorstwa, czyli robi to samo co Ministerstwo Skarbu w przypadku innych sektorów gospodarki.
Nafta Polska to twór polityczny. Powstała w czasach rządów SLD-PSL, by godzić rozmaite ambicje i interesy, jakie poszczególne ugrupowania wiążą z przemysłem paliwowym. A wiążą wszystkie, bo to branża przynosząca olbrzymie zyski (głównie dzięki państwowej protekcji), więc rozpalająca wyobraźnię polityków. To właśnie za sprawą polityków prywatyzacja sektora paliwowego wlecze się prawie 10 lat.
Trzech do gry
Najwięcej emocji budzi najpotężniejsza spółka branży, a jednocześnie najbogatsze polskie przedsiębiorstwo – Polski Koncern Naftowy Orlen SA. Powstała z połączenia Petrochemii Płock oraz Centrali Produktów Naftowych i w 1999 r. została sprywatyzowana poprzez giełdę. Odrzucono pomysł, by ściągnąć do Polski wielkie koncerny naftowe w charakterze inwestorów strategicznych. PKN miał pozostać polski, chroniąc nasze narodowe interesy gospodarcze. Temu też miała służyć obecność Skarbu Państwa wśród akcjonariuszy.
W rzeczywistości chodziło o to, by wilk był syty i owca cała – by firma została sprywatyzowana, a państwo (czytaj politycy) miało nadal nad nią władzę. Prywatyzacja poprzez giełdę to zapewniała. Akcje sprzedane w dwóch kolejnych transzach trafiły do rąk drobnych inwestorów, czyli tzw.