Na pomnik (żeby rodzina nie miała kłopotu)
Auschwitz, Ravensbruck, Buchenwald, praca przy produkcji nabojów do karabinów niemieckich żołnierzy. Irena ma 16 lat, robi kulki dzień i noc, bo niemiecka armia ma szeroko zakrojone plany. Znajomi od fabrycznej taśmy umierają, więc wciąż muszą przyjeżdżać transporty na wymianę.
Warszawa, miasto wstaje z ruin, Irena jest księgową w budownictwie. Wciąż boi się, że zabraknie w domu jedzenia. Kupuje na zapas, żeby już nigdy nie było jak w kacecie. Ponad 50 lat chodzi na protezie. Powinna dostać z Niemiec 15 tys. marek, a kurs marki w kantorach słabnie.
– Kiedy słyszę, że ktoś mówi o tych pieniądzach: odszkodowanie, to mnie śmieszy – mówi Irena Cwil, skarbnik Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych (ZKRPiBWP). – To licha zapomoga, żadne odszkodowanie. Jeszcze musimy podpisać, że zrzekamy się dalszych roszczeń. Wstyd, co ci Niemcy z nami robią.
Dwa pokoje w kamienicy przy Chmielnej, siedziba Związku. Na ścianach wielkie rysunki, chudzi ludzie w pasiakach za płotem z kolczastego drutu.
– Nic tylko wybudować za te pieniądze grobowiec na Bródnie, żeby rodzina nie miała potem kłopotu – mówi Irena Cwil.
– Jeszcze rodzinę poprosić, żeby dopomogła, bo nie starczy – dodaje spod obozowych rysunków Tadeusz Dworakowski, członek Związku, artysta grafik.
Miejsce na cmentarzu w Warszawie kosztuje około 15 tys. zł. Do tego trzeba dodać granitowy pomnik, żeby coś po człowieku zostało. Pieniądze z Niemiec trzeba złożyć na koncie i przed śmiercią obstalować pomnik.
– Znam ludzi, do których, odkąd dowiedzieli się, że dostaną pieniądze, ustawiają się kolejki wnuków.