W samym apogeum tej atmosfery przygnębienia znany brytyjski dziennikarz Anthony Simpson swój reportaż w telewizji BBC o życiu w Wielkiej Brytanii wypełnił rozmową z francuskim korespondentem „Le Monde”. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie słyszałem. Nigdy Anglik nie słucha Francuza, bo istnieje wielowiekowa ostra rywalizacja obu plemion o prymat intelektualny w Europie, a tu jeszcze Francuz wybrzydza. Owszem – mówi – Londyn może być ulubionym miastem europejskich gwiazd filmowych, finansistów i rockmanów, Londyn tryska pomysłami, może i przebił Paryż, ale razi w Wielkiej Brytanii nieharmonijny rozwój otoczenia, całego kraju. Dlaczego są katastrofy? Bo nie macie, jak we Francji, przyzwoitej kolei. Pryszczyca? Bo za słaba służba weterynaryjna, w ogóle za słabe służby publiczne. Przyjęliście taki model: niskie podatki = ograniczona sfera socjalna (w Wielkiej Brytanii mówi się „służby publiczne”), na przykład w Niemczech przez całe lata wydawano 9 proc. PKB na publiczną służbę zdrowia, a w Wielkiej Brytanii tylko 5,5 proc. To się dziś mści. Szkolnictwo? Posyłacie elitę do szkół prywatnych, o resztę nikt się nie troszczy. Tak mówił Francuz, a Anglik tylko potakiwał ze smutną miną.
Może dlatego pierwszy raz w kampanii wyborczej laburzyści nie boją się najważniejszej debaty – o podatkach. Dotychczas wystarczyło, by konserwatyści postraszyli, że „socjaliści”, jak ich pogardliwie i z lubością nazywają, przycisną ludzi podatkami i już sympatia odwracała się od Labour Party. W poprzednich wyborach, w 1997 r., Tony Blair musiał składać uspokajające obietnice, że podwyżek podatków nie będzie. Dziś Blair – pierwszy powojenny laburzystowski premier, który będzie wybrany na drugą kadencję – jest w sytuacji innej.