Archiwum Polityki

Zdrowi jak krowy

To tak nie pasowało do chłodnych Anglików ani do dzielnych Szkotów czy Walijczyków: „Kraj na krawędzi załamania nerwowego” – oceniała brytyjska prasa. Ale może nie było się co dziwić. Tylko pomyślcie: wybito dwa i pół miliona sztuk bydła. „Jesteśmy tak samo chorzy jak nasze krowy” – obwieszczał spokojny zazwyczaj londyński dziennik „The Guardian”. Brytyjską psychozę pogłębiła jeszcze nieszczęśliwa seria poważnych katastrof kolejowych, która kazała obywatelom podejrzewać, że służbom publicznym kraju daleko do poziomu Francji czy Niemiec. Mimo minorowych nastrojów – premier Tony Blair i Partia Pracy bez trudu wygrają wybory parlamentarne.

W samym apogeum tej atmosfery przygnębienia znany brytyjski dziennikarz Anthony Simpson swój reportaż w telewizji BBC o życiu w Wielkiej Brytanii wypełnił rozmową z francuskim korespondentem „Le Monde”. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie słyszałem. Nigdy Anglik nie słucha Francuza, bo istnieje wielowiekowa ostra rywalizacja obu plemion o prymat intelektualny w Europie, a tu jeszcze Francuz wybrzydza. Owszem – mówi – Londyn może być ulubionym miastem europejskich gwiazd filmowych, finansistów i rockmanów, Londyn tryska pomysłami, może i przebił Paryż, ale razi w Wielkiej Brytanii nieharmonijny rozwój otoczenia, całego kraju. Dlaczego są katastrofy? Bo nie macie, jak we Francji, przyzwoitej kolei. Pryszczyca? Bo za słaba służba weterynaryjna, w ogóle za słabe służby publiczne. Przyjęliście taki model: niskie podatki = ograniczona sfera socjalna (w Wielkiej Brytanii mówi się „służby publiczne”), na przykład w Niemczech przez całe lata wydawano 9 proc. PKB na publiczną służbę zdrowia, a w Wielkiej Brytanii tylko 5,5 proc. To się dziś mści. Szkolnictwo? Posyłacie elitę do szkół prywatnych, o resztę nikt się nie troszczy. Tak mówił Francuz, a Anglik tylko potakiwał ze smutną miną.

Może dlatego pierwszy raz w kampanii wyborczej laburzyści nie boją się najważniejszej debaty – o podatkach. Dotychczas wystarczyło, by konserwatyści postraszyli, że „socjaliści”, jak ich pogardliwie i z lubością nazywają, przycisną ludzi podatkami i już sympatia odwracała się od Labour Party. W poprzednich wyborach, w 1997 r., Tony Blair musiał składać uspokajające obietnice, że podwyżek podatków nie będzie. Dziś Blair – pierwszy powojenny laburzystowski premier, który będzie wybrany na drugą kadencję – jest w sytuacji innej.

Polityka 23.2001 (2301) z dnia 09.06.2001; Świat; s. 44
Reklama