Wszelkie publikacje, mające na celu piętnowanie dopingu, bez wątpienia są cenną inicjatywą. Sam od wielu lat jestem orędownikiem walki z dopingiem. (...) Jednak w artykule Ewy Winnickiej (POLITYKA 16) postawiono znak równości pomiędzy preparatami odżywczymi a lekami hormonalnymi, czyli odżywianiem a dopingiem. (...) Faktycznie współczesna żywność – tzw. żywność funkcjonalna – czasami przypomina produkt farmaceutyczny: ma postać tabletek lub kapsułek, a to wprowadza pojęciowe zamieszanie. Pozostawienie więc sprawy bez komentarza może odstręczyć wielu sportowców (szczególnie amatorów – wyczynowcy posiadają ugruntowaną wiedzę) od troski o własne zdrowie.
Doping definiowany jest jako: stosowanie silnie działających leków, bez wskazań medycznych, przez osoby zdrowe, jedynie w celu osiągnięcia poprawy zdolności wysiłkowych.
Wspomaganie suplementacyjne polega zaś na uzupełnianiu tych składników pokarmowych, na które wzrasta zapotrzebowanie organizmu w związku ze wzmożoną aktywnością ruchową. W postępowaniu tym często wykorzystywane są preparaty (krajowa legislatura określa je mianem „dietetycznych środków spożywczych”) będące zestawami skoncentrowanych substancji odżywczych, którym niejednokrotnie, dla wygody użytkownika, nadawana jest postać farmaceutyczna – proszku do przygotowywania napoju, tabletki lub lingwetki (tabletki do ssania). Konieczność koncentracji pokarmu wynika z faktu dramatycznie wysokiego zapotrzebowania. Jeden trening wyczynowca to tydzień pracy gryzipiórka. Zużycie niektórych mikroskładników pokarmowych przez organizm sportowca jest nawet dziesięciokrotnie wyższe niż u przeciętnego człowieka. Skoro my – zwykli ludzie, dla utrzymania aktywności i zdrowia potrzebujemy zjeść dziennie średnio 2 kg pożywienia, nie spodziewajmy się, że sportowiec wrzuci w siebie 20-kilogramowe wiaderko żarcia.