22.2001
02.06.2001
Raport

Więzienny blues alimenciarza

Na utrzymanie 400 tys. polskich dzieci łożą nie ich rodzice, ale podatnicy poprzez fundusz alimentacyjny przy ZUS. Teoretyczne alimenty (pieniądze na wychowanie i utrzymanie członka rodziny) powinny być płacone dobrowolnie albo z wyroku sądowego: mąż może wspomagać finansowo byłą żonę, jeśli po rozwodzie została bez środków do życia, syn łożyć na utrzymanie starych rodziców, matka na dziecko mieszkające ze swoim ojcem; najczęściej płaci ojciec na dziecko, ślubne lub nie, będące pod prawną opieką matki. Jeśli mimo sądowego orzeczenia taki ktoś nie płaci alimentów, bywa że trafia do kryminału (obecnie 4,5 tys. skazanych, w tym 100 kobiet). Kiedy ktoś w Polsce idzie do więzienia za alimenty, to jakby wrzucił jałowy bieg. Odsiedzi od kilku miesięcy do dwóch lat bezczynnie, bo pracy w kryminale nie znajdzie. Przez ten czas na wolności urzędnik funduszu alimentacyjnego będzie regularnie dopisywał do jego konta kolejne długi. Bo działający w ramach ZUS fundusz płaci alimenty za tych, co sami tego nie robią, ale żąda zwrotu pożyczki z procentem – jak bank. Nic go nie obchodzi, że wierzyciel siedzi i nie zarabia. To absurd: z jednej strony bezrobocie, przepełnione więzienia i krótki budżet państwa, z drugiej podwójny rachunek wystawiony społeczeństwu – na więzienną miskę dla taty i na utrzymanie dziecka – płacony właśnie z tego budżetu. W 2000 r. z funduszu alimentacyjnego uszło ponad 1,1 mld zł. Klientów wciąż przybywa, dziura w kasie rośnie.

Wydarzenia

kraj

Świat

Kultura

Społeczeństwo

Reklama